niedziela, 23 kwietnia 2017

18. Love Don't Cost A Thing.

Było ledwo kilka minut po piątej i na dworze wciąż było ciemno, gdy ja obudziłam się przed budzikiem, jakby to było perfekcyjnie normalne. Cóż, nie było. Nie musiałam przekręcać się na bok, by sprawdzić, czy ktoś naprawdę obok mnie leżał, bo ręka Billa swobodnie obejmowała mnie w pasie, nie puszczając mnie chyba przez resztę nocy, którą tu spędziliśmy. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem i sięgnęłam po telefon, by wyłączyć budzik. Nie chciałam go budzić, choć nawet nie miałam pojęcia, jak twardy miał sen. Zaryzykowałam, unosząc jego rękę, zaskakująco ciężką, gdy była niewładna i wyślizgnęłam się spod kołdry, zupełnie zapominając, że byłam naga. Zerknęłam, by sprawdzić, czy się obudził, ale nie, nawet się nie poruszył. Nie miałam zbyt wiele czasu, nie wiedziałam, kiedy go już zrywać z łóżka i… Trudno.
Chwyciłam swoją koszulkę nocną i powędrowałam do łazienki, by wziąć szybki prysznic i jako tako doprowadzić się do ładu. Nie miałam ochoty się malować i już nawet nie pamiętałam, kiedy czułam, że mogłam przed kimś pokazać swoje prawdziwe oblicze.
Wyszłam z łazienki i po omacku dotarłam do aneksu kuchennego, zapalając tam światło. Drzwi od sypialni były przymknięte i byłam pewna, że nowy lokator wciąż tam spał nieświadomy, że coś się obok niego działo. Podobało mi się to. Nigdy jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym wstawała przed kimś, by stworzyć śniadanie i to było dla mnie dziwnie intymne. Zamierzałam podzielić się z Billem moją codziennością i miałam nadzieję, że to doceni.
Wstawiłam kawę i otworzyłam lodówkę, zupełnie zapominając, że nie miałam tam niczego twórczego. No trudno. Wyciągnęłam jajka, kilka plastrów boczku i pieczarki. Niezdrowe jedzenie to piękny sposób na rozpoczęcie dnia, czyż nie?
Minęło kilka minut, a ja na szybko smażyłam składniki, przygotowując w międzyczasie kawę i tosty. Czułam niewygodną presję związaną z czasem, a gdzieś wewnątrz czaiła się potrzeba zjedzenia tego śniadania w spokoju, by móc się cieszyć z obecności Billa. Byłam wciąż zmęczona, co było kontradykcyjne z wcześniejszym wstaniem. Kawa w końcu była gotowa i upiłam ją, nie przejmując się tym, że była ciut za gorąca. Miałam nadzieję, że kofeina zabije opadanie powiek. Po tym wszystkim dałabym wiele, by móc wstawać do pracy na ósmą na przykład. Wydawało mi się, że to nie byłoby aż tak rażąco inwazyjne w żywotność organizmu i teraz wcale nie byłabym taka niemrawa. Cóż, po co ja w ogóle nad tym myślałam, skoro i tak niczego to nie zmieniało?
Dziesięć minut później usłyszałam szmery w sypialni i przemknęło mi w myślach, że w zasadzie tutaj w ogóle nie słuchałam muzyki. Było tak przeraźliwie cicho, że każdy nowy dźwięk dochodził do mnie z każdego zakątka mieszkania. Cholera, ono naprawdę mi się podobało, ale było przy tym tak surowe i zimne, że siedziałam tu ze sprzecznymi odczuciami. Z jednej strony chciałam tu być, z drugiej najchętniej w ogóle bym tu nie wracała.
Drzwi się uchyliły i dostrzegłam zaspaną głowę Billa. Ze zmrużonymi oczyma przyglądał się temu, co robiłam, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu i ukłucia gdzieś w trzewiach. Nigdy bym nie przypuszczała, że po Dereku jeszcze kiedykolwiek będę miała zalążek szczęścia w dłoniach. Ale ono właśnie przecierało zaspaną twarz i szło w moim kierunku, a ja nalewałam mu kawy do kubka. To było niesamowite.
- Z tym trzeba coś zrobić, koniecznie. – wychrypiał, krzywiąc się na światło i w pierwszym odruchu chciałam je zgasić, ale tylko parsknęłam śmiechem, sprawnie przewracając skwierczący bekon na patelni. – Dzień dobry. – dodał i serce eksplodowało mi w piersi, gdy przyciągnął mnie do siebie, składając na moich ustach delikatny pocałunek. To było ważniejsze, niż mogłam przypuszczać. Nawet, kiedy on nie miał zbyt świeżego oddechu po czekoladzie przed snem.
- Nie zgaszę światła, musisz się przyzwyczaić. – mruknęłam, lubując się w tym, że on stał tak blisko i był ode mnie sporo wyższy, dzięki czemu czułam się przy nim mała i chroniona.
- Mówię o wstawaniu o tak nieludzkiej porze. Ja dopiero powinienem iść spać. – potrząsnął głową i sięgnął po kubek z kawą. – To jeszcze nie jest ten moment, kiedy zmieniam swoje nawyki życiowe. Nie wydaliśmy przecież niczego… - westchnął przeciągle, dramatycznie i zatopił w końcu usta w kawie. Wytrzeszczył oczy, a ja roześmiałam się głośno, nie mogąc oprzeć się myśli, że byłoby genialnie, gdybym mogła robić mu takie pobudki. – Mocna! – wydyszał i wzdrygnął się, jakby smak wraz z kofeiną strzeliły go prosto po zaspanej twarzy z obu jej stron. – Ty to zrobiłaś specjalnie, czy tym się raczysz z rana, żeby nie zasnąć?
- Bez niej nie daję sobie rady w ciągu dnia, to jest najlepszy sposób na szybki poranek, uwierz mi. – chwyciłam za swój kubek i stuknęłam go o jego kubek w formie toastu. – Budźmy się!
Bill pokręcił głową, szczerząc się i oparł się o szafki, obserwując, co robiłam. Zerknęłam przelotnie na zegarek i wiedziałam, że już nie było czasu na obijanie się. Odstawiłam kawę i wstawiłam szybko kolejną patelnię na palnik, by zrobić jajka.
- Zawieziesz mnie do szpitala, jak mi mózg od kofeiny wystrzeli?
- Pewnie, mam go po drodze.

Po zjedzeniu śniadania w miarowym tempie, znów uderzyło mnie to, że już wcale nie chciałam jeść tak szybko i nie chciałam zmuszać Billa, by musiał wstawać tak wcześnie, choć przecież to nam się zdarzyło pierwszy raz. Inna sprawa, że gdy patrzyłam na niego, na to, jak bardzo wydawał się być zadowolony, wiedziałam, że nie odpuści i będzie wstawał razem ze mną, gdy będzie u mnie spał. I zdawało mi się, że, gdy raz już zagościł tu na noc, będzie pojawiał się tu częściej.
Nie miałam w zasadzie nic przeciw.
Otworzyłam szafę i zgrzytnęłam zębami, patrząc na szereg ubrań od Dereka. Poczucie niewygody uderzyło mnie z całą swoją możliwą mocą i musiałam coś z tym zrobić. To nie było to, że trzymałam je ku pamięci, ale w oczach Billa przecież właśnie tak to mogło wyglądać. Najlepsze z tego wszystkiego było to, że przecież on nie wiedział, a ja tłumaczyłam się tylko sama przed sobą. Wciąż jednak musiałam coś z tym zrobić, bo nie mogłam znieść myśli, jak bardzo będę się głupio czuła, gdy przez przypadek kiedyś założę coś od Dereka na randkę z Billem.

Człowiek by się zastanawiał, ile tak naprawdę trzeba czasu, by dojrzeć do pewnej decyzji. Tydzień? Dwa? Miesiąc? Rok? Oczywistym miejscem moich największych rozmyślań nad własnym jestestwem była kuchnia Damarsa. Jedyne, co się zmieniło od zeszłego tygodnia to to, że nagle zdawało mi się, że z powrotem posiadałam przyjaciółkę, choć przecież wciąż obie byłyśmy takie nieszczęśliwe. Cóż, moje poranki były piękne, to musiałam przyznać z pełną świadomością. Zmiany nadchodziły małymi kroczkami, ale wydawało mi się, że ja zmierzałam do czegoś dobrego. Co innego chyba Marina. Co ja jednak mogłam jej tak naprawdę powiedzieć? Mogłam jej zaoferować swoją obecność i wsparcie. Nie mogłam jednak za nią podjąć ważnych decyzji.
Tak czy siak, wiedziałam już, że miałam pomysł, jak załatwić nam odrobinę więcej czasu. Zegar tykał, a ja…
- Marina. – rzuciłam w końcu, gdy wydałyśmy ostatnie dania podczas przerwy na lunchu i w końcu to my mogłyśmy odpocząć i coś zjeść. Ja jednak rzuciłam kanapkę w kąt, nie mogąc przestać myśleć o tym, że miałam plan, który chciałam jednak wcielić w życie. Niezależnie od tego, czy wpadł mi do głowy przez Billa i czy robiłam to bardziej dla niego, niż dla siebie. Czy bardziej dla Mariny.
- Co jest? – spytała, wycierając ściereczką kubki na kawę, a ja niemal natychmiast poczułam uciążliwy ból głowy. Nie miałam pojęcia, czemu czułam się tak, jakby ruszenie do przodu nie było naprawdę tym, czego pragnęłam. Przecież mogłam wpaść na to zupełnie wcześniej… Och, do cholery. Dość tego!
- Słuchaj. – podeszłam do niej energicznie i pochyliłam się, by nic z naszej konwersacji nie dotarło do niechcianych uszu. Marina spojrzała na mnie spod uniesionej brwi. – Słuchaj. – powtórzyłam głupio. – Utargi nam wzrosły przez tych Kaulitzów i mamy więcej roboty, sama wiesz. Co, jeśli sprzedałabym te wszystkie ciuchy z mojej szafy i za te pieniądze byśmy znalazły pracownika?
Marina odchyliła głowę, przyglądając mi się bacznie, jakby nie zrozumiała, co jej właśnie powiedziałam.
- Jakie ciuchy?
Nachmurzyłam się, że musiałam powiedzieć to na głos.
- Od Dereka.
- Och.
Nie wiedziałam, co dokładnie miałam o tym myśleć. Gapiłam się na nią, oczekując jakiejś zgody i entuzjazmu, ale ona tylko patrzyła się na mnie równie głupio co ja na nią.
- Marina? Może byś się określiła wobec tego pomysłu? – spytałam lekko podirytowana. – Chyba, że chcesz, żebyśmy się w końcu przepracowały na amen, to nie było tematu.
- Cóż, pomyślałam, że chcesz je sprzedać, bo spotykasz się z Billem, a to prezenty od twojego ex. – mruknęła, drapiąc się po głowie, a ja sama nie miałam pojęcia, jak na to zareagować. Ostatecznie parsknęłam śmiechem, nie wierząc, że, pomimo tych wszystkich cichych dni, ona wciąż znała mnie na wylot. – Oczywiście, że zgadzam się na więcej czasu wolnego, ale to są twoje pieniądze, a ja w takim razie nie miałabym żadnego wkładu finansowego, co nie jest w porządku w stosunku do ciebie. – zauważyła, a ja przewróciłam oczami. – Nie, Aida, to poważna kwestia. – zaoponowała, kręcąc głową, na co cmoknęłam, wzruszając ramionami.
- I tak się tego muszę pozbyć. I – podniosłam palec, uprzedzając Marinę, która już chciała coś powiedzieć. – to nie jest tylko Bill. Muszę pozbyć się rzeczy Dereka, muszę ruszyć dalej. Obie wiemy, że przemawia przez to racjonalizm.
- Duża dziewczynka. – stwierdziła i tym razem obie parsknęłyśmy śmiechem.

Tak więc już zawczasu poinformowałam Billa, że w sobotę po południu będę odrobinę zajęta mieszkaniem i dzięki temu w spokoju mogłam skupić się na wystawianiu na Ebayu wszystkiego, co tylko znalazłam w szafie. Postanowiłam pozbyć się absolutnie wszystkiego, starając się podejść do tematu bez zbędnych emocji, ale w kryzysowym momencie rozpłakałam się rzewnie, siedząc na podłodze wśród ubrań. Zrozumiałam całkowicie, że był to spory kawałek mojej przeszłości i z większością tych pieprzonych kreacji łączyło się wspomnienie, które chyba na zawsze wyryło się w mojej pamięci. Nienawidziłam tego i gdy tak rozmazana przebierałam ubrania, wiedziałam już, że znalazłam kolejny dobry argument, by je sprzedać i pozbyć się ich raz na zawsze.
Złapałam się za głowę, gdy dodawałam ogłoszenie jedno za drugim i dotarło do mnie, że miałam w szafie rzeczy warte więcej niż mój Escalade liczony potrójnie. Zainstalowałam sobie aplikację na telefon, by móc stale kontrolować, co się działo z moimi pięknymi ubraniami i trochę zrobiło mi się żal. Nie, nie mogłam o tym więcej myśleć. To były tylko rzeczy i to na dodatek od faceta, który cię zdradził po tym, jak ci to wszystko kupił. Co wobec tego znaczyły te wszystkie drogie szmaty?
Zdeterminowana, potwierdziłam dodanie ogłoszeń. Klamka zapadła, nie będę się już cofać do wspomnień.

- Ty chyba sobie żartujesz ze mnie! – Marina w niedzielę wpadła z telefonem do mieszkania, jak gdyby coś się paliło, a ja przerwałam jedzenie śniadania, zastygając z kanapką w połowie drogi do ust. Spojrzałam na nią zaskoczona, nie widząc za nią Shauna. Dlaczego w takim razie nie przyszła do mnie z rana, jak to zawsze czyniła, gdy była singielką?
- Jesteś może głodna? – wskazałam jej talerz z panini z kurczakiem. Jak zwykle zrobiłam ciut za dużo, ale nawet się tym nie przejmowałam. Zawsze mogłam sobie ją odgrzać następnego ranka. Co prawda to już nie było to samo, ale brak czasu ewidentnie był motywacją.
- Jestem, ale po tym, jak zobaczyłam twoje ogłoszenia, mam dylemat, czy uda mi się cokolwiek przełknąć! – rzuciła wzburzona, jednak pomimo swoich słów i tak chwyciła kanapkę i usiadła naprzeciw mnie. Mogła wziąć chociaż talerz… - Nie wspomniałaś ani słowem o tym, że posiadasz takie rzeczy!
- Nie widziałaś ich? – spytałam zdziwiona. – Wydawało mi się, że…
- To źle ci się wydawało! Gdybym to wiedziała, po kolei pożyczyłabym je od ciebie wszystkie!
Wybuchłam głośnym śmiechem, gdy typowo babska natura Mariny dała o sobie znać.
- Wybacz, że nie widziałaś ich, kiedy buszowałaś mi w szafie. Wciąż jednak możesz je pożyczać do momentu, aż je sprzedam, a przecież nie wiadomo, czy to się uda.
- Proszę cię, ustaliłaś takie ceny, że będą do ciebie walić drzwiami i oknami.

Cóż, pierwszego dnia nikt nie walił drzwiami i oknami, jak to określiła Marina, ale nie zamierzałam się tym zbytnio przejmować. Miałam przecież czas, by to wszystko ogarnąć na spokojnie, a zresztą wolałabym nawet, żeby ktoś kupił cokolwiek dopiero na weekend, bym nie musiała się spieszyć z wysyłką po pracy.
 Drugiego jednak dnia na przerwie po lunchu wywaliłam oczy na wierzch, gdy przyszły mi wiadomości, że absolutnie każda rzecz, którą wystawiłam, została kupiona. Z kamienną miną powędrowałam do Mariny, by pokazać jej wiadomości i z odrobiną przewrotności pomyślałam, że teraz jej żuchwa powinna była opaść na podłogę jak w Looney Tunes. Nie opadła, ale jej usta stworzyły okrągłe „O”. Cóż, wystarczająca reakcja jak dla mnie.
- Tak po prostu? – wyrzuciła podniesionym głosem, a ja wzruszyłam ramionami, kiwając przy tym głową. – Przecież… Kto jest na tyle popieprzony, by kupować te wszystkie rzeczy za jednym zamachem, skoro to wszystko używane? Skoro jest taki dziany, mógł kupić nowe!
I to było dokładnie to, o czym ja pomyślałam, gdy to tylko zobaczyłam. Przełknęłam niewygodną myśl, która zasiała mi się w głowie  i znowu wzruszyłam ramionami.
- Przynajmniej możemy zacząć szukać nowego pracownika, nie? – uśmiechnęłam się krzywo. Nie wiedziałam, czemu coś mi się w tym nie podobało. Moje konto powiększy się o prawie sześciocyfrową kwotę, a ja śmiałam narzekać? To nie było w moim stylu. Wnętrzności mówiły, że to nie skończy się tak łatwo i właśnie dlatego nie byłam pocieszona.
Kilka godzin później okazało się, że na moje konto bankowe wpłynęły pieniądze co do cholernego grosza i prawie byłam na siebie zła, że miałam obiekcje. Zadzwoniłam do Billa, by spytać się go, czy miał coś z tym wspólnego, ale wtedy mi się przypomniało, że w zasadzie o niczym mu przecież nie wspominałam i naraziłam się przez to na kolejne głupie tłumaczenia. Nie chciałam mu powiedzieć  tym, że to od mojego ex, ale to zrobiłam. Nie podałam mu więc kwoty, za które te ubrania zostały sprzedane, choć z drugiej strony chyba pięć zer nie zrobiłoby na nim większego wrażenia. Nie wiedziałam, czemu zapominałam o tym, że był bogaty. Może to była kwestia tego, że jeździł tym starym Jaguarem, odkąd Range Rover wylądował u blacharza i przestałam go widywać?
Adres mi niczego nie mówił, ale posłusznie spakowałam wszystko w jeden karton, decydując, że wyślę paczkę kurierem. Mogłam się o to zatroszczyć, dostając w zamian taki zastrzyk gotówki. Boże, dzięki temu mogłabym bez problemu zaopatrzyć się w dwójkę pracowników, którzy by nas tak potrzebnie odciążyli. Zawożąc paczkę na miejsce do firmy kurierskiej, miałam natłok myśli o tym, jak mogłabym spożytkować wolny czas. Mogłabym w końcu zatroszczyć się o mieszkanie i jego wystrój. Mogłybyśmy postarać się o lepszą reklamę, by ściągnąć klientów, rozciągnąć ramy czasowe lunchu, gdzie zawsze było więcej klientów i… I może bym uszczupliła własne dochody, by był z tego lepszy zysk dla Damarsa. Walić to, byłam zmęczona.

Nie dowierzając, że wszystko poszło tak sprawnie, jeszcze we wtorek zaczęłyśmy obmyślać plany, do których nawet dołączył się Bill i wspólnie doszliśmy do wniosku, że na początku warto poszukać jednego pracownika, który byłby stale w lokalu, kiedy my z Mariną byśmy były w kuchni na zmianę, a jeśli by to zdało test, zatrudniłoby się kogoś do gotowania. Nie mogłam sobie wyobrazić, że ktoś miałby tam wejść i robić to co my, ale wiedziałam też, że to nie była kwestia kilku dni, ani chyba nawet tygodni, więc odpuściłam sobie wszelkie dylematy.
Bill został u mnie na noc, więc w środę byłam tak pełna entuzjazmu, że ledwo rozpoznawałam sama siebie. W zasadzie minął już miesiąc, jak się znaliśmy i zdałam sobie sprawę, że jeszcze z nikim po Dereku nie spotykałam się tak długo. Było mi naprawdę dobrze i chyba było to po mnie widać. Chciałabym tylko, żeby z Mariną było tak samo i ten potencjalny pracownik, który miał się wkrótce pojawić, nawet nie zdawał sobie sprawy, jakie brzemię na nim już ciążyło. Zależała od niego większa część naszego życia.
Kroiłam więc kurczaka w samozadowoleniu, muzyka płynęła z głośników, a mi przypomniało się, że mogłam przecież sprzedać jeszcze biżuterię. Wprawiło mnie to w jeszcze lepszy nastrój i obiecałam sobie, że zaproszę Billa na kolację, którą przygotuję. Czemu miałabym tego nie zrobić, jeśli on i tak pewnie wprosi się w nocy do mojego łóżka? Boże, byłam tak cholernie zadowolona, że nie mogłam tego pojąć.
Do moich uszu dotarł głos Mariny i uśmiechnęłam się pod nosem, przeczuwając kolejne zamówienie. Nie mogłam tego nie zauważyć, że reklama Billa na jego Instagramie naprawdę zrobiła zamieszanie w tym miejscu i coraz więcej klientów pojawiało się, by wypróbowywać nasze dania. Byłam pewna w prawie stu procentach, że damy radę utrzymywać nowego pracownika, może nawet dwóch i nie wpłynie to szczególnie na nasze standardy życiowe. To było bajeczne.
- Nie możesz tam wchodzić! – usłyszałam i podniosłam głowę, machinalnie poruszając patelnią, by nie przypalić naleśnika. Coś musiało się stać, bo ona nigdy nie podnosiła tak głosu. Może to Shaun?
Dwuskrzydłowe drzwi z rozmachem otworzyły się szeroko, a moje serce cofnęło się do przełyku, gdy do kuchni stanowczo wkroczył wysoki mężczyzna, którego nie mogłam nie rozpoznać. W locie pojęłam, dlaczego Marina podniosła głos, ale zaraz wyleciało mi to z głowy, gdy zlustrowałam ciemną koszulę z podwiniętymi rękawami prawie do łokci. Widziałam na lewym przedramieniu małego kruka. Widziałam umięśniony tors, widziałam szerokie barki. Widziałam czarne włoski pokazujące się znad rozpiętych dwóch guzików koszuli. Widziałam ciemny zarost na opalonej twarzy. Widziałam te usta, które mnie kiedyś hipnotyzowały. Znów to robiły. Patelnia padła z brzdękiem na palnik, a mi zdawało się, że dusiłam się sercem utkwionym w gardle. Nie pojmowałam. Kiedyś łapałam za te ciemne włosy, gdy uprawialiśmy seks, a dzisiaj były potargane przez wiatr. Kiedyś…
Brązowe oczy świdrowały mnie, gdy ich właściciel zatrzymał się po drugiej stronie kuchenki, na której zapomniałam, że przygotowywałam lunch dla dwóch klientów. Te brązowe oczy patrzyły kiedyś z miłością, pasją, troską i pożądaniem. Dziś patrzyły na mnie beznamiętnie, oceniając mnie. Obserwowały reakcję. Serce chciało wyrwać się z gardła, by móc oddać mu się na moich drżących dłoniach. Nie rozumiałam. Szumiało mi w uszach, zagłuszając muzykę, dźwięki wokół. Nie oddychałam, a ból w klatce piersiowej nie mógł otrząsnąć mnie z chorego stanu, który zabił mnie, jak tu teraz stałam. Stanu, które mogło opisać jedno, jedyne słowo.

Derek.

~~~~

Chwała! Dotarłam do momentu, gdy pojawił się my man! Oł jea, jeśli teraz porzucę tego bloga, to już się naprawdę wścieknę na samą siebie, więc lepiej, żeby to nie był słomiany zapał. Chcę tu siedzieć do końca.

Zapraszam tutaj -> Anna Brown

2 komentarze:

  1. O cholera ! 😮 a co ten głupek robi w Danmars ?? eh złe przeczucia mam hehe bez powodu nie mógł wpasc..

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze wiesz, ze Marina za te ciuchy powinna ja zabic. I mam dziwne wrazenie, ze zostały kupione przez tego osobnika wlasnie. I mam nadzieje, ze Aida nie sprzedała chociaz butów lel. W kazdym razie pojawienie sie Dereka tutaj musi z mojego punktu widzenia miec połączenie z tymi ubraniami. I chociaz Derek równa sie kłopoty, to wiem, ze dzieki jego pojawieniu sie, jesteśmy blizej juz do momentu na ktory ja czekam z utęsknieniem, nawet jesli to bedzie tylko przelotna chwila. Swoja droga nie dziwie sie, ze Marina sie zle czuje z faktem, ze ZNOWU nie ma własnego wkładu w to. Tez bym sie zle czuła...
    No coz, czekam na ciag dalszy.

    (Przepraszam za brak polskich znaków, pisze na telefonie ;))

    Kocham i good luck ❤️

    OdpowiedzUsuń