Było ledwo kilka minut po piątej i na dworze wciąż było
ciemno, gdy ja obudziłam się przed budzikiem, jakby to było perfekcyjnie
normalne. Cóż, nie było. Nie musiałam przekręcać się na bok, by sprawdzić, czy
ktoś naprawdę obok mnie leżał, bo ręka Billa swobodnie obejmowała mnie w pasie,
nie puszczając mnie chyba przez resztę nocy, którą tu spędziliśmy. Uśmiechnęłam
się lekko pod nosem i sięgnęłam po telefon, by wyłączyć budzik. Nie chciałam go
budzić, choć nawet nie miałam pojęcia, jak twardy miał sen. Zaryzykowałam,
unosząc jego rękę, zaskakująco ciężką, gdy była niewładna i wyślizgnęłam się
spod kołdry, zupełnie zapominając, że byłam naga. Zerknęłam, by sprawdzić, czy
się obudził, ale nie, nawet się nie poruszył. Nie miałam zbyt wiele czasu, nie
wiedziałam, kiedy go już zrywać z łóżka i… Trudno.
Chwyciłam swoją koszulkę nocną i powędrowałam do
łazienki, by wziąć szybki prysznic i jako tako doprowadzić się do ładu. Nie
miałam ochoty się malować i już nawet nie pamiętałam, kiedy czułam, że mogłam
przed kimś pokazać swoje prawdziwe oblicze.
Wyszłam z łazienki i po omacku dotarłam do aneksu
kuchennego, zapalając tam światło. Drzwi od sypialni były przymknięte i byłam
pewna, że nowy lokator wciąż tam spał nieświadomy, że coś się obok niego
działo. Podobało mi się to. Nigdy jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym wstawała
przed kimś, by stworzyć śniadanie i to było dla mnie dziwnie intymne.
Zamierzałam podzielić się z Billem moją codziennością i miałam nadzieję, że to
doceni.
Wstawiłam kawę i otworzyłam lodówkę, zupełnie
zapominając, że nie miałam tam niczego twórczego. No trudno. Wyciągnęłam jajka,
kilka plastrów boczku i pieczarki. Niezdrowe jedzenie to piękny sposób na
rozpoczęcie dnia, czyż nie?
Minęło kilka minut, a ja na szybko smażyłam składniki,
przygotowując w międzyczasie kawę i tosty. Czułam niewygodną presję związaną z
czasem, a gdzieś wewnątrz czaiła się potrzeba zjedzenia tego śniadania w
spokoju, by móc się cieszyć z obecności Billa. Byłam wciąż zmęczona, co było
kontradykcyjne z wcześniejszym wstaniem. Kawa w końcu była gotowa i upiłam ją,
nie przejmując się tym, że była ciut za gorąca. Miałam nadzieję, że kofeina
zabije opadanie powiek. Po tym wszystkim dałabym wiele, by móc wstawać do pracy
na ósmą na przykład. Wydawało mi się, że to nie byłoby aż tak rażąco inwazyjne
w żywotność organizmu i teraz wcale nie byłabym taka niemrawa. Cóż, po co ja w
ogóle nad tym myślałam, skoro i tak niczego to nie zmieniało?
Dziesięć minut później usłyszałam szmery w sypialni i
przemknęło mi w myślach, że w zasadzie tutaj w ogóle nie słuchałam muzyki. Było
tak przeraźliwie cicho, że każdy nowy dźwięk dochodził do mnie z każdego
zakątka mieszkania. Cholera, ono naprawdę mi się podobało, ale było przy tym
tak surowe i zimne, że siedziałam tu ze sprzecznymi odczuciami. Z jednej strony
chciałam tu być, z drugiej najchętniej w ogóle bym tu nie wracała.
Drzwi się uchyliły i dostrzegłam zaspaną głowę Billa. Ze
zmrużonymi oczyma przyglądał się temu, co robiłam, a ja nie mogłam powstrzymać
uśmiechu i ukłucia gdzieś w trzewiach. Nigdy bym nie przypuszczała, że po
Dereku jeszcze kiedykolwiek będę miała zalążek szczęścia w dłoniach. Ale ono
właśnie przecierało zaspaną twarz i szło w moim kierunku, a ja nalewałam mu
kawy do kubka. To było niesamowite.
- Z tym trzeba coś zrobić, koniecznie. – wychrypiał,
krzywiąc się na światło i w pierwszym odruchu chciałam je zgasić, ale tylko
parsknęłam śmiechem, sprawnie przewracając skwierczący bekon na patelni. –
Dzień dobry. – dodał i serce eksplodowało mi w piersi, gdy przyciągnął mnie do
siebie, składając na moich ustach delikatny pocałunek. To było ważniejsze, niż
mogłam przypuszczać. Nawet, kiedy on nie miał zbyt świeżego oddechu po
czekoladzie przed snem.
- Nie zgaszę światła, musisz się przyzwyczaić. –
mruknęłam, lubując się w tym, że on stał tak blisko i był ode mnie sporo
wyższy, dzięki czemu czułam się przy nim mała i chroniona.
- Mówię o wstawaniu o tak nieludzkiej porze. Ja dopiero
powinienem iść spać. – potrząsnął głową i sięgnął po kubek z kawą. – To jeszcze
nie jest ten moment, kiedy zmieniam swoje nawyki życiowe. Nie wydaliśmy
przecież niczego… - westchnął przeciągle, dramatycznie i zatopił w końcu usta w
kawie. Wytrzeszczył oczy, a ja roześmiałam się głośno, nie mogąc oprzeć się
myśli, że byłoby genialnie, gdybym mogła robić mu takie pobudki. – Mocna! –
wydyszał i wzdrygnął się, jakby smak wraz z kofeiną strzeliły go prosto po
zaspanej twarzy z obu jej stron. – Ty to zrobiłaś specjalnie, czy tym się
raczysz z rana, żeby nie zasnąć?
- Bez niej nie daję sobie rady w ciągu dnia, to jest najlepszy
sposób na szybki poranek, uwierz mi. – chwyciłam za swój kubek i stuknęłam go o
jego kubek w formie toastu. – Budźmy się!
Bill pokręcił głową, szczerząc się i oparł się o szafki,
obserwując, co robiłam. Zerknęłam przelotnie na zegarek i wiedziałam, że już
nie było czasu na obijanie się. Odstawiłam kawę i wstawiłam szybko kolejną
patelnię na palnik, by zrobić jajka.
- Zawieziesz mnie do szpitala, jak mi mózg od kofeiny
wystrzeli?
- Pewnie, mam go po drodze.
Po zjedzeniu śniadania w miarowym tempie, znów uderzyło
mnie to, że już wcale nie chciałam jeść tak szybko i nie chciałam zmuszać
Billa, by musiał wstawać tak wcześnie, choć przecież to nam się zdarzyło
pierwszy raz. Inna sprawa, że gdy patrzyłam na niego, na to, jak bardzo wydawał
się być zadowolony, wiedziałam, że nie odpuści i będzie wstawał razem ze mną,
gdy będzie u mnie spał. I zdawało mi się, że, gdy raz już zagościł tu na noc,
będzie pojawiał się tu częściej.
Nie miałam w zasadzie nic przeciw.
Otworzyłam szafę i zgrzytnęłam zębami, patrząc na szereg
ubrań od Dereka. Poczucie niewygody uderzyło mnie z całą swoją możliwą mocą i
musiałam coś z tym zrobić. To nie było to, że trzymałam je ku pamięci, ale w
oczach Billa przecież właśnie tak to mogło wyglądać. Najlepsze z tego
wszystkiego było to, że przecież on nie wiedział, a ja tłumaczyłam się tylko
sama przed sobą. Wciąż jednak musiałam coś z tym zrobić, bo nie mogłam znieść
myśli, jak bardzo będę się głupio czuła, gdy przez przypadek kiedyś założę coś od Dereka
na randkę z Billem.
Człowiek by się zastanawiał, ile tak naprawdę trzeba
czasu, by dojrzeć do pewnej decyzji. Tydzień? Dwa? Miesiąc? Rok? Oczywistym
miejscem moich największych rozmyślań nad własnym jestestwem była kuchnia
Damarsa. Jedyne, co się zmieniło od zeszłego tygodnia to to, że nagle zdawało mi
się, że z powrotem posiadałam przyjaciółkę, choć przecież wciąż obie byłyśmy
takie nieszczęśliwe. Cóż, moje poranki były piękne, to musiałam przyznać z
pełną świadomością. Zmiany nadchodziły małymi kroczkami, ale wydawało mi się,
że ja zmierzałam do czegoś dobrego. Co innego chyba Marina. Co ja jednak mogłam
jej tak naprawdę powiedzieć? Mogłam jej zaoferować swoją obecność i wsparcie.
Nie mogłam jednak za nią podjąć ważnych decyzji.
Tak czy siak, wiedziałam już, że miałam pomysł, jak załatwić
nam odrobinę więcej czasu. Zegar tykał, a ja…
- Marina. – rzuciłam w końcu, gdy wydałyśmy ostatnie
dania podczas przerwy na lunchu i w końcu to my mogłyśmy odpocząć i coś zjeść.
Ja jednak rzuciłam kanapkę w kąt, nie mogąc przestać myśleć o tym, że miałam
plan, który chciałam jednak wcielić w życie. Niezależnie od tego, czy wpadł mi
do głowy przez Billa i czy robiłam to bardziej dla niego, niż dla siebie. Czy bardziej
dla Mariny.
- Co jest? – spytała, wycierając ściereczką kubki na
kawę, a ja niemal natychmiast poczułam uciążliwy ból głowy. Nie miałam pojęcia,
czemu czułam się tak, jakby ruszenie do przodu nie było naprawdę tym, czego pragnęłam.
Przecież mogłam wpaść na to zupełnie wcześniej… Och, do cholery. Dość tego!
- Słuchaj. – podeszłam do niej energicznie i pochyliłam
się, by nic z naszej konwersacji nie dotarło do niechcianych uszu. Marina
spojrzała na mnie spod uniesionej brwi. – Słuchaj. – powtórzyłam głupio. –
Utargi nam wzrosły przez tych Kaulitzów i mamy więcej roboty, sama wiesz. Co,
jeśli sprzedałabym te wszystkie ciuchy z mojej szafy i za te pieniądze byśmy
znalazły pracownika?
Marina odchyliła głowę, przyglądając mi się bacznie,
jakby nie zrozumiała, co jej właśnie powiedziałam.
- Jakie ciuchy?
Nachmurzyłam się, że musiałam powiedzieć to na głos.
- Od Dereka.
- Och.
Nie wiedziałam, co dokładnie miałam o tym myśleć. Gapiłam
się na nią, oczekując jakiejś zgody i entuzjazmu, ale ona tylko patrzyła się na
mnie równie głupio co ja na nią.
- Marina? Może byś się określiła wobec tego pomysłu? –
spytałam lekko podirytowana. – Chyba, że chcesz, żebyśmy się w końcu
przepracowały na amen, to nie było tematu.
- Cóż, pomyślałam, że chcesz je sprzedać, bo spotykasz
się z Billem, a to prezenty od twojego ex. – mruknęła, drapiąc się po głowie, a
ja sama nie miałam pojęcia, jak na to zareagować. Ostatecznie parsknęłam
śmiechem, nie wierząc, że, pomimo tych wszystkich cichych dni, ona wciąż znała
mnie na wylot. – Oczywiście, że zgadzam się na więcej czasu wolnego, ale to są
twoje pieniądze, a ja w takim razie nie miałabym żadnego wkładu finansowego, co
nie jest w porządku w stosunku do ciebie. – zauważyła, a ja przewróciłam
oczami. – Nie, Aida, to poważna kwestia. – zaoponowała, kręcąc głową, na co
cmoknęłam, wzruszając ramionami.
- I tak się tego muszę pozbyć. I – podniosłam palec,
uprzedzając Marinę, która już chciała coś powiedzieć. – to nie jest tylko Bill.
Muszę pozbyć się rzeczy Dereka, muszę ruszyć dalej. Obie wiemy, że przemawia
przez to racjonalizm.
- Duża dziewczynka. – stwierdziła i tym razem obie
parsknęłyśmy śmiechem.
Tak więc już zawczasu poinformowałam Billa, że w sobotę
po południu będę odrobinę zajęta mieszkaniem i dzięki temu w spokoju mogłam
skupić się na wystawianiu na Ebayu wszystkiego, co tylko znalazłam w szafie.
Postanowiłam pozbyć się absolutnie wszystkiego, starając się podejść do tematu
bez zbędnych emocji, ale w kryzysowym momencie rozpłakałam się rzewnie, siedząc
na podłodze wśród ubrań. Zrozumiałam całkowicie, że był to spory kawałek mojej
przeszłości i z większością tych pieprzonych kreacji łączyło się wspomnienie,
które chyba na zawsze wyryło się w mojej pamięci. Nienawidziłam tego i gdy tak rozmazana przebierałam ubrania, wiedziałam już, że znalazłam kolejny dobry
argument, by je sprzedać i pozbyć się ich raz na zawsze.
Złapałam się za głowę, gdy dodawałam ogłoszenie jedno za
drugim i dotarło do mnie, że miałam w szafie rzeczy warte więcej niż mój
Escalade liczony potrójnie. Zainstalowałam sobie aplikację na telefon, by móc
stale kontrolować, co się działo z moimi pięknymi ubraniami i trochę zrobiło mi
się żal. Nie, nie mogłam o tym więcej myśleć. To były tylko rzeczy i to na
dodatek od faceta, który cię zdradził po tym, jak ci to wszystko kupił. Co
wobec tego znaczyły te wszystkie drogie szmaty?
Zdeterminowana, potwierdziłam dodanie ogłoszeń. Klamka
zapadła, nie będę się już cofać do wspomnień.
- Ty chyba sobie żartujesz ze mnie! – Marina w niedzielę
wpadła z telefonem do mieszkania, jak gdyby coś się paliło, a ja przerwałam
jedzenie śniadania, zastygając z kanapką w połowie drogi do ust. Spojrzałam na
nią zaskoczona, nie widząc za nią Shauna. Dlaczego w takim razie nie przyszła
do mnie z rana, jak to zawsze czyniła, gdy była singielką?
- Jesteś może głodna? – wskazałam jej talerz z panini z
kurczakiem. Jak zwykle zrobiłam ciut za dużo, ale nawet się tym nie
przejmowałam. Zawsze mogłam sobie ją odgrzać następnego ranka. Co prawda to już
nie było to samo, ale brak czasu ewidentnie był motywacją.
- Jestem, ale po tym, jak zobaczyłam twoje ogłoszenia,
mam dylemat, czy uda mi się cokolwiek przełknąć! – rzuciła wzburzona, jednak pomimo
swoich słów i tak chwyciła kanapkę i usiadła naprzeciw mnie. Mogła wziąć
chociaż talerz… - Nie wspomniałaś ani słowem o tym, że posiadasz takie rzeczy!
- Nie widziałaś ich? – spytałam zdziwiona. – Wydawało mi
się, że…
- To źle ci się wydawało! Gdybym to wiedziała, po kolei
pożyczyłabym je od ciebie wszystkie!
Wybuchłam głośnym śmiechem, gdy typowo babska natura
Mariny dała o sobie znać.
- Wybacz, że nie widziałaś ich, kiedy buszowałaś mi w
szafie. Wciąż jednak możesz je pożyczać do momentu, aż je sprzedam, a przecież
nie wiadomo, czy to się uda.
- Proszę cię, ustaliłaś takie ceny, że będą do ciebie
walić drzwiami i oknami.
Cóż, pierwszego dnia nikt nie walił drzwiami i oknami,
jak to określiła Marina, ale nie zamierzałam się tym zbytnio przejmować. Miałam
przecież czas, by to wszystko ogarnąć na spokojnie, a zresztą wolałabym nawet,
żeby ktoś kupił cokolwiek dopiero na weekend, bym nie musiała się spieszyć z
wysyłką po pracy.
Drugiego jednak
dnia na przerwie po lunchu wywaliłam oczy na wierzch, gdy przyszły mi
wiadomości, że absolutnie każda rzecz, którą wystawiłam, została kupiona. Z
kamienną miną powędrowałam do Mariny, by pokazać jej wiadomości i z odrobiną
przewrotności pomyślałam, że teraz jej żuchwa powinna była opaść na podłogę jak
w Looney Tunes. Nie opadła, ale jej usta stworzyły okrągłe „O”. Cóż,
wystarczająca reakcja jak dla mnie.
- Tak po prostu? – wyrzuciła podniesionym głosem, a ja
wzruszyłam ramionami, kiwając przy tym głową. – Przecież… Kto jest na tyle
popieprzony, by kupować te wszystkie rzeczy za jednym zamachem, skoro to
wszystko używane? Skoro jest taki dziany, mógł kupić nowe!
I to było dokładnie to, o czym ja pomyślałam, gdy to
tylko zobaczyłam. Przełknęłam niewygodną myśl, która zasiała mi się w
głowie i znowu wzruszyłam ramionami.
- Przynajmniej możemy zacząć szukać nowego pracownika,
nie? – uśmiechnęłam się krzywo. Nie wiedziałam, czemu coś mi się w tym nie
podobało. Moje konto powiększy się o prawie sześciocyfrową kwotę, a ja śmiałam
narzekać? To nie było w moim stylu. Wnętrzności mówiły, że to nie skończy się
tak łatwo i właśnie dlatego nie byłam pocieszona.
Kilka godzin później okazało się, że na moje konto
bankowe wpłynęły pieniądze co do cholernego grosza i prawie byłam na siebie
zła, że miałam obiekcje. Zadzwoniłam do Billa, by spytać się go, czy miał coś z
tym wspólnego, ale wtedy mi się przypomniało, że w zasadzie o niczym mu
przecież nie wspominałam i naraziłam się przez to na kolejne głupie
tłumaczenia. Nie chciałam mu powiedzieć tym, że to od mojego ex, ale to zrobiłam. Nie
podałam mu więc kwoty, za które te ubrania zostały sprzedane, choć z drugiej
strony chyba pięć zer nie zrobiłoby na nim większego wrażenia. Nie wiedziałam,
czemu zapominałam o tym, że był bogaty. Może to była kwestia tego, że jeździł
tym starym Jaguarem, odkąd Range Rover wylądował u blacharza i przestałam go
widywać?
Adres mi niczego nie mówił, ale posłusznie spakowałam
wszystko w jeden karton, decydując, że wyślę paczkę kurierem. Mogłam się o to
zatroszczyć, dostając w zamian taki zastrzyk gotówki. Boże, dzięki temu
mogłabym bez problemu zaopatrzyć się w dwójkę pracowników, którzy by nas tak
potrzebnie odciążyli. Zawożąc paczkę na miejsce do firmy kurierskiej, miałam
natłok myśli o tym, jak mogłabym spożytkować wolny czas. Mogłabym w końcu
zatroszczyć się o mieszkanie i jego wystrój. Mogłybyśmy postarać się o lepszą
reklamę, by ściągnąć klientów, rozciągnąć ramy czasowe lunchu, gdzie zawsze
było więcej klientów i… I może bym uszczupliła własne dochody, by był z tego
lepszy zysk dla Damarsa. Walić to, byłam zmęczona.
Nie dowierzając, że wszystko poszło tak sprawnie, jeszcze
we wtorek zaczęłyśmy obmyślać plany, do których nawet dołączył się Bill i
wspólnie doszliśmy do wniosku, że na początku warto poszukać jednego pracownika,
który byłby stale w lokalu, kiedy my z Mariną byśmy były w kuchni na zmianę, a
jeśli by to zdało test, zatrudniłoby się kogoś do gotowania. Nie mogłam sobie
wyobrazić, że ktoś miałby tam wejść i robić to co my, ale wiedziałam też, że to
nie była kwestia kilku dni, ani chyba nawet tygodni, więc odpuściłam sobie
wszelkie dylematy.
Bill został u mnie na noc, więc w środę byłam tak pełna
entuzjazmu, że ledwo rozpoznawałam sama siebie. W zasadzie minął już miesiąc,
jak się znaliśmy i zdałam sobie sprawę, że jeszcze z nikim po Dereku nie
spotykałam się tak długo. Było mi naprawdę dobrze i chyba było to po mnie
widać. Chciałabym tylko, żeby z Mariną było tak samo i ten potencjalny
pracownik, który miał się wkrótce pojawić, nawet nie zdawał sobie sprawy, jakie
brzemię na nim już ciążyło. Zależała od niego większa część naszego życia.
Kroiłam więc kurczaka w samozadowoleniu, muzyka płynęła z
głośników, a mi przypomniało się, że mogłam przecież sprzedać jeszcze
biżuterię. Wprawiło mnie to w jeszcze lepszy nastrój i obiecałam sobie, że
zaproszę Billa na kolację, którą przygotuję. Czemu miałabym tego nie zrobić,
jeśli on i tak pewnie wprosi się w nocy do mojego łóżka? Boże, byłam tak
cholernie zadowolona, że nie mogłam tego pojąć.
Do moich uszu dotarł głos Mariny i uśmiechnęłam się pod
nosem, przeczuwając kolejne zamówienie. Nie mogłam tego nie zauważyć, że
reklama Billa na jego Instagramie naprawdę zrobiła zamieszanie w tym miejscu i
coraz więcej klientów pojawiało się, by wypróbowywać nasze dania. Byłam pewna w
prawie stu procentach, że damy radę utrzymywać nowego pracownika, może nawet
dwóch i nie wpłynie to szczególnie na nasze standardy życiowe. To było
bajeczne.
- Nie możesz tam wchodzić! – usłyszałam i podniosłam
głowę, machinalnie poruszając patelnią, by nie przypalić naleśnika. Coś musiało
się stać, bo ona nigdy nie podnosiła tak głosu. Może to Shaun?
Dwuskrzydłowe drzwi z rozmachem otworzyły się szeroko, a
moje serce cofnęło się do przełyku, gdy do kuchni stanowczo wkroczył wysoki
mężczyzna, którego nie mogłam nie rozpoznać. W locie pojęłam, dlaczego Marina
podniosła głos, ale zaraz wyleciało mi to z głowy, gdy zlustrowałam ciemną
koszulę z podwiniętymi rękawami prawie do łokci. Widziałam na lewym przedramieniu małego kruka.
Widziałam umięśniony tors, widziałam szerokie barki. Widziałam czarne włoski
pokazujące się znad rozpiętych dwóch guzików koszuli. Widziałam ciemny zarost
na opalonej twarzy. Widziałam te usta, które mnie kiedyś hipnotyzowały. Znów to
robiły. Patelnia padła z brzdękiem na palnik, a mi zdawało się, że dusiłam się sercem utkwionym w gardle. Nie pojmowałam. Kiedyś łapałam za te ciemne włosy,
gdy uprawialiśmy seks, a dzisiaj były potargane przez wiatr. Kiedyś…
Brązowe oczy świdrowały mnie, gdy ich właściciel
zatrzymał się po drugiej stronie kuchenki, na której zapomniałam, że
przygotowywałam lunch dla dwóch klientów. Te brązowe oczy patrzyły kiedyś z
miłością, pasją, troską i pożądaniem. Dziś patrzyły na mnie beznamiętnie,
oceniając mnie. Obserwowały reakcję. Serce chciało wyrwać się z gardła, by móc
oddać mu się na moich drżących dłoniach. Nie rozumiałam. Szumiało mi w uszach,
zagłuszając muzykę, dźwięki wokół. Nie oddychałam, a ból w klatce piersiowej
nie mógł otrząsnąć mnie z chorego stanu, który zabił mnie, jak tu teraz stałam.
Stanu, które mogło opisać jedno, jedyne słowo.
Derek.
~~~~
Chwała! Dotarłam do momentu, gdy pojawił się my man! Oł jea, jeśli teraz porzucę tego bloga, to już się naprawdę wścieknę na samą siebie, więc lepiej, żeby to nie był słomiany zapał. Chcę tu siedzieć do końca.
Zapraszam tutaj -> Anna Brown
Zapraszam tutaj -> Anna Brown
O cholera ! 😮 a co ten głupek robi w Danmars ?? eh złe przeczucia mam hehe bez powodu nie mógł wpasc..
OdpowiedzUsuńDobrze wiesz, ze Marina za te ciuchy powinna ja zabic. I mam dziwne wrazenie, ze zostały kupione przez tego osobnika wlasnie. I mam nadzieje, ze Aida nie sprzedała chociaz butów lel. W kazdym razie pojawienie sie Dereka tutaj musi z mojego punktu widzenia miec połączenie z tymi ubraniami. I chociaz Derek równa sie kłopoty, to wiem, ze dzieki jego pojawieniu sie, jesteśmy blizej juz do momentu na ktory ja czekam z utęsknieniem, nawet jesli to bedzie tylko przelotna chwila. Swoja droga nie dziwie sie, ze Marina sie zle czuje z faktem, ze ZNOWU nie ma własnego wkładu w to. Tez bym sie zle czuła...
OdpowiedzUsuńNo coz, czekam na ciag dalszy.
(Przepraszam za brak polskich znaków, pisze na telefonie ;))
Kocham i good luck ❤️