Ubrana w szarą koszulkę Adidasa, ciemne, podwinięte do kostki jeansy Tommy’ego Hilfigera i białe Vansy, stałam przed lustrem, nie wiedząc właściwie, dlaczego czułam się tak potwornie źle. Ciężka kula utkwiła mi w żołądku, przez co nie byłam w stanie przełknąć ani kęsa śniadania i zdawałam sobie sprawę, że kolejna potrawa wyląduje w śmietniku, co czyniło ze mnie osobę aż głupio rozrzutną. Było cholernie wcześnie, był cholerny poniedziałek i kiedy udało mi się uciszyć sumienie w niedzielę, dzisiaj wszystko uderzyło we mnie z podwójną siłą. Wciąż jednak nie rozumiałam, czemu to dotykało mnie aż tak.
Miałam ochotę powiedzieć wszystko, wypytać się o każde szczegóły, ale to by mnie zmusiło do stanięcia twarzą w twarz z przeszłością, a wcale tego nie potrzebowałam do szczęścia. Wciąż jednak musiałam się dowiedzieć, dlaczego Bill zachowywał tak stoicki spokój wobec każdych niesnasek dotyczących mojej… mojego poprzedniego życia. Potrząsnęłam głową, uśmiechając się głupio do swojego odbicia. Nieważne, jak bardzo prawda chciała się wyrwać z mojej krtani i zadźwięczeć w strunach głosowych. Dla własnego dobra musiałam mieć zasznurowane usta. Westchnęłam.
Chwyciłam torebkę, klucze ze stolika i z ciężkim sercem wyszłam z mieszkania, stawiając czoła dzisiejszemu dniu. Musiałam to jakoś ogarnąć, sama dla siebie. Dojść do jakiejś zadowalającej mnie konkluzji, znaleźć złoty środek, gdzie moje sumienie się odezwie, a usta wciąż będą milczeć.
W sklepie ze świeżymi warzywami i owocami nie miałam już żadnej złudnej nadziei, że dzisiejszy dzień będzie chociaż odrobinę w porządku. Marina kręciła się po sklepie, szukając potrzebnych produktów i widziałam na jej twarzy, że miała tragiczny weekend, zresztą, czemu się w ogóle dziwiłam. Dlaczego do niej nie zadzwoniłam i nie spytałam, jak się czuła? Przecież musiało być fatalnie, a ja… W mgnieniu oka zrozumiałam, skąd te cholerne wyrzuty sumienia, które skutecznie zabiłam, uprawiając seks. Chciałam ją o coś zapytać, ale z moich ust nie wypadło żadne zdanie. Poza krótkim przywitaniem się, nie rozmawiałyśmy i, niech to szlag, wszystko było moją winą. Ja przyprowadziłam Shauna i czy, do cholery, to nie było moje egoistyczne podejście do jej życia osobistego? Powinnam była wiedzieć, że nie istniała nigdy druga szansa. Przecież to znałam, więc czemu tak wykorzystałam jej miłość do Shauna, żeby ją nią skrzywdzić? Boże, byłam fatalną przyjaciółką. O ile w ogóle jeszcze nią byłam. Wydawało mi się, że Marina była bliska nienawiści do mnie, a może to wciąż wyrzuty sumienia dawały o sobie znać…
Chciało mi się płakać. Nieobecnie zbierałyśmy produkty, nawyki przejęły kontrolę i tak przygotowywałyśmy się cały ranek do otwarcia sklepu. Przez milczenie było mi jeszcze gorzej i pierwszy raz od jakiegoś czasu poczułam ochotę, by zapalić papierosa, a najlepiej do tego jeszcze się upić. Nie pocieszała mnie relacja z Billem, bo za nią też ciągnął się dziwny cień. Byłam taka popsuta. Byłam nieczysta i skalałam sobą innych. Och Boże, nie zdawałam sobie sprawy, że można było się czuć tak źle po tym wszystkim, co mnie spotkało. Nie chciałam nigdy więcej czuć się źle i przecież uczyniłam wszystko, co tylko mogłam, by tak się nie stało. Gdzie popełniłam błąd?
Dzisiaj były urodziny bliźniaków, a ja nawet nie złożyłam im poprawnie życzeń, zaaferowana własnym bólem, w którym chyba się topiłam. Było mi niedobrze i nie mogłam niczego przełknąć, a może właśnie dlatego mój żołądek szalał. Ilekroć patrzyłam na Marinę i jej uśmiech, który był tak krzywo i perfidnie przyklejony na nieszczęśliwą twarz, wydawało mi się, że zwymiotuję. Dlaczego nie umiałam się odezwać? Co miałabym powiedzieć? Chciałam rzucić fartuch i wyjść z lokalu. Chciałam rzucić życie. Chciałam rzucić życie, które się za mną ciągnęło; które mnie popsuło.
Nie odpisywałam na wiadomości, choć słyszałam, że przyszło ich kilka. Udawałam, że nie wiedziałam, że się pojawiły, udawałam, że byłam zaaferowana pracą. Miałam nadzieję, że mi wybaczą, choć w głębi wiedziałam, że tak się nie stanie. Kiedyś robiłam to, co wypadało. Dzisiaj robiłam z siebie idiotkę bez powodu, a dokładniej, od kiedy pojawił się Bill na horyzoncie. Czy gdyby mnie przytulił, życie stałoby się łatwiejsze? Nie mogłam na niego liczyć w ten sposób. Nic nie trwało wiecznie.
Godziny mijały, jedna za drugą, wpadłam w trans, gdzie każde sześćdziesiąt minut były dłuższe od poprzednich. Znałam wszystko na pamięć, nie musiałam patrzeć na zegarek, by wiedzieć, gdzie aktualnie utknęłam, gdzie była mała wskazówka, gdzie duża. Czy gdybym przeprosiła Marinę, czy to, co się działo wewnątrz mnie, by zelżało? Wydawało mi się, że nie. Musiałabym powiedzieć więcej, próbować się wytłumaczyć. Jak miałam powiedzieć to, co się we mnie działo, kiedy ona nie znała prawdy? Są granice wyrozumiałości, czyż nie? Bałam się je nagiąć i sprawdzić, gdzie one w ogóle były.
Godziny mijały. Zegar tykał, aż w końcu z cichym westchnięciem zrozumiałam, że czas zamknąć dzisiaj Damarsa. Sprzątnęłam kuchnię i zrobiłam listę zakupów na jutro. Zrozumiałam, że wypadałoby zrobić robotę rachunkową i pojechać do księgowej. Zrozumiałam, że należało pomóc Marinie ze sprzątaniem stolików.
Wyszłam z zaplecza, nie rozumiejąc, dlaczego bałam się z nią skonfrontować. Ona przedstawiała moją nieudolność radzenia sobie w życiu prywatnym, a ja, bijąc się z myślami cały dzień, stanowiłam teraz nie gorszą kupkę nieszczęścia. Nie chciałam nawet myśleć, że miałam gorzej, nie. Obie byłyśmy rozbite przez doświadczenia, ale byłam w obowiązku jej pomóc, nie umywać ręce.
Znów w koszulce Adidasa, znów w Vansach. Coś mojego, coś Dereka, czy jestem pustą lalunią? Czemu tego nie sprzedałam, by mieć coś swojego?...
Wszystko we mnie uderzyło. Znów. Groteska wszystkiego. Bill miał być odskocznią, a nagle zaczęło mi się wydawać, że nic się nie zmieniło. Wciąż są tajemnice, wciąż sekrety. Nie mogłam wymagać, by wiedzieć wszystko po dwóch tygodniach, czyż nie? Czemu więc czułam, że znałam go znacznie dłużej i czułam, że coś ukrywał, to, co było ważne?
Podniosłam wzrok na Marinę i pękłam. Rzuciłam ścierkę na blat stolika, patrząc na nią, jak tam stała, pozwalając sobie na bycie pokonaną i widziałam, jak rzeczywistość ją zgniotła, a ja byłam świnią. Patrzyłam, jak uparcie szorowała stolik, który przecież już dawno był czysty i widziałam, jak jej ciało drżało, aż w końcu wszystko mi się zamazało. To ja byłam tą silną, to ja powinnam była ją wspierać i pomagać jej, gdy było jej źle. To na mnie zbudowano podstawy życia, które prowadziłyśmy, wzięłam to na barki, bo wiedziałam, że to udźwignę. Co ja zrobiłam?
- Marina… - wykrztusiłam zdławionym głosem, nie wiedząc, co mogłam powiedzieć więcej. Ciśnienie wzmogło się boleśnie i nie mogłam już tego znieść. Znowu było mi tak cholernie niedobrze, kiedy stałam jak ostatnia kretynka, nie radząc sobie z natłokiem łez spływających po moich rozgrzanych policzkach. – Marina… - zachłysnęłam się spazmatycznym oddechem i ledwo widziałam, że odwróciła się do mnie. Nie widziałam jej miny, ale czułam się upokorzona swoimi wadami i tym, że teraz stałam tak, obnażając się ze swoich nagromadzonych uczuć.
- Dlaczego płaczesz. – usłyszałam jej głos, brzmiący tak samo żałośnie jak mój i wstrząsnął mną niekontrolowany szloch. – Aida.
- Jestem… bez-beznadziej-ną przy-jaciółką… - wyjąkałam, czując się pokonana. Chciałam coś jeszcze dodać, spróbować przeprosić, ale wtedy jej ramiona mnie objęły, Marina przytuliła mnie do siebie i ciszę w restauracji przerwał wspólny płacz. Nie czułam oczyszczenia. Powinna była pojawić się ulga, a wcale jej nie było. Kręciło mi się w głowie, w klatce piersiowej kiełkował ból, gdy nie brałam oddechu wtedy, kiedy trzeba. Byłam kompletnie złamana. Moje poczucie zrezygnowania, stłamszenia zabijającą rutyną, presji, by wciąż być perfekcyjną i bycia zblazowanym osiągnęło apogeum. Moje niepowodzenia wyryły znamiona i zaczęłam się z nimi utożsamiać. Dlaczego?
- Obie jesteśmy. – wychrypiała Marina i odsunęła się ode mnie na tyle, by chwycić moją w twarz w swoje zimne dłonie. – Nie płacz, to się jakoś naprawi…
Parsknęłam sucho śmiechem na tę myśl i odetchnęłam, próbując się uspokoić.
- Nic nigdy nie naprawia się samo. Tyle już się zdążyłyśmy nauczyć. – zauważyłam cicho i uśmiechnęłam się blado, gdy wciąż zimne kciuki Mariny starły łzy w moich policzków. Dotarło do mnie, jak bardzo tęskniłam za tą przyjaźnią, za każdym jej aspektem. Kiedy to wszystko zaczęło się aż tak sypać? – Przepraszam, że to zaniedbałam. – wydusiłam w końcu i poczułam się tak, jakby cały ciężar świata spadł z moich barków. To było takie właściwe, takie dobre, że nie mogłam przestać mówić. – Przepraszam, że się zamknęłam w sobie, że przestałam pytać, co z tobą. Przepraszam, że przyprowadziłam Shauna. Przepraszam, że skupiłam się na Billu i przepraszam, że nie umiem sobie poradzić z pracą. – niechciane łzy znowu spłynęły po moich policzkach. – Widziałam, że cierpisz i nic z tym nie zrobiłam. Jestem egoistyczna i pusta i nie wiem, co dalej.
- Co dalej z czym?
- Co dalej z życiem. Przytłoczyło mnie to.
Siedziałam na jednym stoliku, opierając stopy o krzesło, a Marina dokładnie naprzeciw mnie w tej samej pozie i pierwszy raz od długiego czasu rozmawiałyśmy dłużej niż kilkanaście minut. Ignorowałyśmy telefony, ignorowałyśmy fakt, że już zbliżała się dwudziesta i chociaż miałam świadomość, że to nie było całkowicie dobre, nie mogłam przestać mówić i słuchać.
- …i zgodził się z tym, co ona gadała, że wiesz, że zdradzam go z Tomem, rozumiesz? Czepia się o wszystko, zawsze o Damars, zawsze o moje marzenie. Chyba, gdyby mi strzelił po ryju, nie czułabym się gorzej. Co warta jest jakakolwiek miłość, jeśli to krzywdzi mnie tak bardzo?
Pokiwałam głową, dobrze znając to uczucie.
- Miłość to okrutna suka.
- Już w niedzielę dzwonił, żeby powiedzieć, że to wszystko żart był, bo za bardzo sobie poszalał z alkoholem. Co to za argument? Po pijaku nigdy nie odwaliłam tak żenującego popisu inteligencji. Dlaczego on nie potrafi dorosnąć? On chyba nawet nie rozumie, że tak mnie rozwala.
- Może z nim porozmawiam, co?
Marina wzruszyła ramionami, zeskoczyła na chwilę ze stolika, by skierować się w stronę lady i zaraz była z powrotem, niosąc dwie kawy. Było już późno na kofeinę, ale miałam to gdzieś.
- Widzisz, powoli zaczynam myśleć, że to zupełnie nie ma sensu. Wydaje mi się, że on się nie zmieni, zawsze był beztroski i miał wszystko w czterech literach. Kiedyś to było fajne, ale ruszyłyśmy do przodu, on powinien to rozumieć. Tym bardziej, że powód, dla którego się rozstaliśmy, jest, kurwa, oczywisty. Dokładnie ten sam powód, dla którego teraz wszystko się sypie, zanim zaczęło się układać. Zresztą on chyba nawet nie widzi, że się sypie.
- To przykre.
- Prawdziwe, niestety. – upiła łyk kawy i westchnęła. – Od soboty w kółko płaczę, a teraz mam wrażenie, że w oczach mi nic już nie zostało. To pewnie krótkotrwałe, wrócę do domu i wszystko do mnie znowu dotrze. Znowu będę miała nadzieję, że będzie dobrze.
- Ja… - zaczęłam, ale urwałam niezdecydowana. Mówiłam już dzisiaj tak wiele, a jeszcze więcej pominęłam. Znowu zrobiło mi się głupio, a Marina za to uśmiechnęła się do mnie, jakby to rozumiała. – Bill zna ludzi, którzy znają… Dereka. – zakończyłam cicho. – Trochę… się tego boję.
- Myślisz, że Derek wróci?
- Nie! – zaprzeczyłam gorąco i poczułam, że zapomniane mdłości znów powracają. Sama myśl, że on miałby tak nagle stanąć przede mną, jak gdyby nigdy nic, po takim czasie… Boże, nie. Umarłabym.
- Chodzi o to, co Derek robił? – spytała delikatnie, a ja podniosłam na nią wzrok i nagle wiedziałam, że ona wie i w nagłej fali lodowatych dreszczy zrobiłam się blada na twarzy. Unikałam tematu tak długo, jak tylko się to dało, ja nigdy nic nie wspomniałam, ani jednym krótkim słowem, skąd…? – Nie musisz mi mówić, bym się domyślała. Znam cię, Aida. – rzuciła, jakby chciała mi o tym przypomnieć, ale wcale mnie to nie uspokoiło. – Twoje sekrety są u mnie bezpieczne. Nawet, jeśli o żadnym mi nie powiedziałaś prosto w twarz.
- Chciałabym. – zauważyłam tylko, przygryzając wargę, a Marina pokiwała głową.
- Wiem.
- Coś się stało? – usłyszałam w telefonie, który podtrzymywałam sobie barkiem, gdy próbowałam zebrać wszystkie faktury do jednej teczki. Nie mogłam się nauczyć trzymać wszystkiego w jednym miejscu i ciągle mnie to irytowało. Na szczęście większość znajdowała się w schowku w samochodzie, ale ostatecznie zawsze jakaś się zapodziewała i księgowa wściekała się na mnie, gdy kilka dni mi zajmowało znalezienie brakujących puzzli w gotowym obrazku. Było cholernie późno. Z jednej strony nie żałowałam, że spędziłam te kilka godzin w towarzystwie przyjaciółki, ale z drugiej strony Martha mnie zabije, gdy przyjadę do niej przed dziesiątą. Cholera, zawsze spóźniona.
- Nie, po prostu wolałam zadzwonić, zamiast pisać. Wszystkiego najlepszego. – wydyszałam, czując narastającą furię odstającymi kartkami, które nie chciały się poprawnie ułożyć w pieprzonej teczce. – Zdrowia i szczęścia i w ogóle… - zastygłam w bezruchu, zdając sobie sprawę, że gadałam do Billa jak do ostatniego kretyna, którego celowo spławiałam, a teraz nawet nie potrafiłam zdobyć się na szczere życzenia. – Cholera… Starałam się poprawić relacje z Mariną, rozmawiałyśmy, rozumiesz, nie chcę być już dłużej taką idiotką, która ma wszystko w dupie, bo jest nieszczęśliwa. – wywaliłam, stawiając na fair play. Znaliśmy się w sumie dwa tygodnie, ale wydawało mi się, że byłam mu winna jakieś racjonalne wytłumaczenie. Westchnęłam mu rozdzierająco do słuchawki.
- Rozumiem, że po prostu nie chcesz być już nieszczęśliwa. – usłyszałam jego ciepły głos i przymknęłam oczy, opierając czoło o ławę w salonie. W tym jednym, głupim momencie, poczułam, że cała agresja, która zaczęła się we mnie rozrastać, minęła jak ręką odjął. Cóż, tak, gdyby mnie przytulił, życie stało by się przyjemniejsze i znośniejsze. Nawet, gdyby to miało być tylko na chwilę, teraz wiedziałam, że było warte wszystkich drogich ciuchów w mojej szafie.
- Nie chcę. – przyznałam posłusznie. Możliwe, że pakowałam się w szambo nie mniejsze niż te z tabliczką „Derek”, a może właśnie on był lekarstwem na całe zło. Chciałabym uwierzyć, że druga możliwość była tą realną.
- Cóż, przyjmuję życzenia, dziękuję, widzimy się później, a teraz jedź do księgowej. – rzucił lekko, a ja zmarszczyłam czoło, nie rozumiejąc, skąd on to wiedział. – Na razie, Aida.
- Emmm, tak, na razie. – chwilę zajęło mi, zanim dotarłam do sensownej konkluzji. Przecież wczoraj mu mówiłam, że muszę to załatwić. Skąd ta myśl, że ktoś mnie szpiegował?
Odwróciłam się za siebie, by spojrzeć na okna i potrząsnęłam głową. Przecież nie mieszkałam na parterze. Aida, skończ z paranoją.
Było już dawno po drugiej nad ranem, gdy siedzieliśmy na dachu mojego budynku mieszkalnego, obserwując świetliste Los Angeles, jak gdyby to było zupełnie normalne. W naszych dłoniach kubki z gorącą jeszcze czekoladą, której para znikała gdzieś pomiędzy nami. Byłam spokojna, choć w głowie kołatało mi się milion myśli. To, że będę niewyspana i znowu będę musiała sobie w z tym radzić w pracy, to jedno. Nie wiedziałam jednak, jak ugryźć tak nurtujący mnie temat, którym była jego „znajomość” z Derekiem. Musiałam to założyć, czyż nie? W końcu znał jego znajomych, a świat był mały, tego byłam pewna w stu procentach.
Bill spojrzał na mnie, stojąc do mnie bokiem i musiałam zweryfikować to, jak bardzo się bałam pójść w tym kierunku. Potrzebowałam jakichś informacji, ale jednocześnie wciąż chciałam wszystko trzymać w tajemnicy. Czy to w ogóle było możliwe? Ten złoty środek?
- Czy… - chrząknęłam, czując nagłą falę paniki, że jednak zamierzałam o coś spytać, kiedy sekundę później dotarło do mnie, że wcale nie byłam na to gotowa. – Czy dowiedziałeś się… co to była za dziewczyna?
Na jego twarzy przemknęło niezrozumienie i chciałam sobie strzelić w twarz za to, że nawet nie potrafiłam doprecyzować, co mi chodziło po głowie; że chodziło mi o tą kobietę, która zarysowała Range Rovera i rzuciła w nas nożem. Otworzyłam usta, by coś dodać, ale on zmarszczył czoło i z mocno bijącym sercem zdałam sobie sprawę, że on już wiedział.
- Owszem, ale raczej wolałabyś nie wiedzieć, kto to był.
Poczucie, że chciałabym wywalić kawę na ławę, było tak przygniatające, że aż poczułam ucisk w klatce piersiowej, utrudniający oddychanie. To było za wcześnie. Te dwa cholerne tygodnie to za mało, by go tym obciążać. Dlaczego w ogóle myślałam o tym, że mogłabym mu o tym wszystkim opowiedzieć?
Patrzyłam na niego, trawiąc to, co mi powiedział i znów zwątpiłam, jak miałabym cokolwiek ująć, by on nie wiedział, skoro brzmiał, jakby wiedział dużo, dużo więcej. Gubiłam się w tej sieci niedomówień.
- Myślisz, że to się powtórzy? – spytałam więc, a on wydął wargi jak małe dziecko. Upił czekoladę, patrząc gdzieś w przestrzeń i westchnął.
- Tak. – odpowiedział tak po prostu i tym razem to ja westchnęłam. – Słuchaj, bo ja widzę, że cię to męczy. – zerknął na mnie z ukosa i nagle cała zesztywniałam. – W pełni zdaję sobie sprawę z tego, że masz… przeszłość, o której wolisz nie mówić. Respektuję to i nie będę oczekiwać, że mi o wszystkim opowiesz. – zaznaczył, a ja poczułam lodowate ciarki przemykające po plecach i zadrżałam. – Mówię ci to, byś poczuła się odrobinę pewniej, okej? Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, niezależnie od tego, z czym się tak bardzo ukrywasz. – przysunął się bliżej i chwycił mnie za podbródek, zmuszając mnie, bym spojrzała mu w oczy i odetchnęłam urywanie, czując, że tak po prostu zaczęłam mięknąć od tego delikatnego dotyku. – Zaopiekuję się tobą.
Przymknęłam powieki, czując na ustach jego ciepłe wargi, smakujące czekoladą, którą mu przygotowałam i uwierzyłam w każde jego słowo.
~~~~
Tak, mam ładnego Daily Bloga, jeśli ktoś chciałby zobaczyć i poczytać o moich różnych refleksjach i opiniach.
No i mam nadzieję, że się podobało!
Jestem zbyt leniwym śledziem zeby czytac drugi raz i wstawiać polskie znaki o.
OdpowiedzUsuńLedwo paczam na oczy, bo spac mi sie chce jak cholera.
Anyway. Ty tam wiesz, ze jestem szczesliwa, ze wróciłaś do damarsa i jak cholernie kocham ta historie majac tez na uwadze pewne przyszłościowe rzeczy. Ten rozdział mimo rozległego czasu w jakim pojawiają sie rozdziały jest prawie, ze wisienka na torcie przeszłości i ja wiem, ze bedzie juz teraz lepiej i lepiej, no bo jakże by inaczej?
Chwała za to ze ty zawsze kumasz co ja mam na mysli, inni nie musza.
Jestem głodna wiec ciesze sie, ze nie było o żarciu tym razem i w gruncie rzeczy pewna Czesc tej historii po raz kolejny opisuje moje zycie w mniejszy lub wiekszy sposob.
I to wszystko jest takie true.
Jestem z Ciebie dumna i jestem szczesliwa, ze znowu piszesz.
Powodzenia przy nastepnym, służę ramieniem, okiem, kopytkiem i w ogole jakbys potrzebowała - jak zawsze.
Have fun! I moooooooja ty autorko roku 😍❤️😘
O mamuniu ♡♡ jak ja tęsknilam za tym opowiadaniem xd ile ja tu zaglądalam z nadzieja że coś tu pokazało sie sż tu nagle cud ! xd alleluja cholera xd genialnie piszesz i oby ten odc nie był ostatnim błagam ;))
OdpowiedzUsuń