niedziela, 26 października 2014

10. The Common Denominators Versus The Differences.

Każdego ranka zadaję sobie wciąż te samo pytanie i nigdy nie mogę zmusić się do myślenia, by na nie sobie odpowiedzieć. Chyba tak naprawdę nie chcę tego robić, bo wiem, że wtedy to, co próbuję wokół siebie zbudować, legnie w gruzach.
Kiedy wybór, który podejmuję, jest tak naprawdę słuszny?
Nie wiem.
To nie jest ważne, czy budzę się sama, czy budzę się z nim u swojego boku. Wciąż mam mieszane uczucie w tej kwestii. Czy ja podejmuję słuszne wybory? Czy jest ktoś, kto nie popełnia błędów?
Kiedyś wydawało mi się, że Aida zawsze tak ma. Że cokolwiek by jej nie wpadło do głowy, zawsze utwierdza mnie w przekonaniu, że ona urzeczywistnia swoje plany i pomysły w sposób, którego nie można żałować tak samo jak jego efektów. A potem się zgubiła. Ja starałam się więc wieść prym w chodzeniu po prostej linii, bezpośrednio do przodu, ku szczęśliwej przyszłości i niech mnie szlag, ale pogubiłam się tak samo jak moja przyjaciółka.
Człowiek by powiedział, że wystarczy znaleźć miłość, by wszystko było dobrze, ale to nieprawda. Kiedyś myślałam, że to, co miałam z Shaunem było... Jakie to było? Uśmiecham się na samą myśl o przeszłości. To było jak ten kadr z „Teenage Dream” Katy Perry, gdy ona siedzi w samochodzie na siedzeniu pasażera i wyrzuca ręce w górę w geście wolności i pełni szczęścia. Dokładnie tak to było. Czułam się piękna, młoda, a moja miłość była silna i niedojrzała. Nie potrafiłam zrozumieć tej powagi, która istniała pomiędzy Derekiem, a Aidą, bo ja z Shaunem byliśmy szaleni i robiliśmy rzeczy, które doprowadziłyby moich rodziców do apopleksji. Kontrast między nami, a nimi był jasny i wyraźny. My z klapkami na oczach prowadziliśmy zwariowane życie, a oni zdawali się być owiani jakąś tajemnicą i... Cóż, porównałabym ich do Brada Pitta i Angeliny Jolie, którzy wyglądają na pozbawionych poczucia humoru. Ja się często śmiałam, natomiast Aida była dumna, wyprostowana i... kobieca, dorosła. Ja byłam szczeniakiem. Do dzisiaj nie wiem, co tak naprawdę było między nimi, że dogadywali się tak łatwo, kiedy wiedziałam, że zanim ona poznała Dereka, była zupełnie inna. Była jak ja. Ale cóż, potem się rozeszli, a ja w przypływie głupich decyzji, wyskoczyłam z Damar’s Place, jakby to miało rozwiązać wszystkie problemy, które istniały i te, które miały się dopiero pojawić, a ona skwapliwie się na to zgodziła. Wiedziałam, że to był dla niej sposób, by zapomnieć i próbować żyć dalej. Dla mnie... Chciałam spełnić swoje ciche marzenia i chciałam jej pomóc. Wyszło dziwnie.
Na samym początku, choć to raczej absurdalne, było łatwiej niż później. Wszystkie papierkowe sprawy załatwiały się szybciej i kosztowały mniej, niż późniejszy brak czasu, który niszczył wszystko, co się pojawiało na naszej drodze. Lokal, menu, wystrój, urządzenia, księgowość... To było nic.
Wtedy narodziło się pytanie: jak mało czasu potrzebuje człowiek, by dorosnąć? Cóż, moje tempo było ekspresowe. W ciągu kilku miesięcy nauczyłam się, co oznacza tak naprawdę praca, życie na swoim własnym utrzymaniu, a najtrudniejsze z tego wszystkiego było to, jak uratować związek, który narodził się ze szczeniactwa i wzajemnej seksualnej fascynacji, a musiał zmierzyć się z życiem osoby dorosłej, która musiała się skupić na czymś innym, niż imprezowanie, picie, palenie i dobry seks. Gdzieś po drodze zdałam sobie sprawę, że naprawdę kochałam Shauna, pomimo głupiego charakteru tego uczucia i nie chciałam tego stracić. Gorzej, że on nie potrafił tak szybko dorosnąć i wciąż chciał się bawić życiem. Zawsze to robił i na początku mi to imponowało. Podobało mi się to, że nie brał niczego do siebie, że zawsze wymykał się z rąk problemom, że zawsze był szczęśliwy sam z siebie. A potem problemem stałam się ja. Nie potrafił zrozumieć tego, że miałam obowiązki, których nie mogłam zaniedbać. Brał Damar’s Place za zabawę. Może dla mnie na początku też nią było?
Shaun sobie nie poradził. Oblał test dojrzewania i przegrał nas z kretesem. Dałam mu jasno do zrozumienia, że mi zależało i wiedziałam, że jemu też, ale... Wtedy myślałam, że może po prostu do siebie nie pasowaliśmy tak bardzo, jak mi się to zdawało na początku. Rozstanie się nie było łatwe i boleśnie się to na mnie odbiło, ale myślałam, że to było dobre wyjście. Efekt domino był skutkiem ubocznym, który znowu zaważył na przyjaźni z Aidą. Przestałyśmy poruszać temat Shauna jak i Dereka, a przez to ona nie wiedziała, że zerwanie nie było obopólną decyzją, a moją własną, która równała się z porażką na całej linii. Jak można rezygnować z miłości? Zawsze uważałam, że należało walczyć o swoje. Do teraz tak uważałam. Wydawało mi się, że tego po prostu nie dało się wywalczyć. A może to nie było warte ran głębszych niż tych, które powodowało odpuszczenie. Niemniej jednak stało się to, co się stało, a ja i Aida wypadłyśmy z życiowej kolejki górskiej. Efekt domino? Tak, tłem wszystkich decyzji jest zdecydowanie efekt domino. Trwałyśmy w pustym zawieszeniu przez długi czas, aż do momentu, kiedy Aida wróciła z lunchu, na który wyrwał ją jej brat, a jej zachowanie wyraźnie dało mi znać, że coś się zmieniło. Pierwszy raz od prawie niepamiętnych czasów jej oczy lśniły, jakby ich właścicielka nie utopiła się w stagnacji, a jej zmieszanie i roztargnienie uczyniły z niej na powrót człowieka. Automatycznie to i mnie napełniło życiodajną energią, jakby to i mnie postanowiło obudzić z letargu. Potem pojawił się Bill Kaulitz, sprawca ożywienia. On naturalnie nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo był potrzebny nie tylko Aidzie, ale także i mnie. Gorzej, że to sprawiło, że nie wściekłam się na niewiedzę mojej przyjaciółki – która znowu była moją winą, skoro jej o niczym nie powiedziałam – przez którą przyprowadziła do mnie Shauna w Bootsy Bellows.
Miłość jest trudna. Do cholery, miłość jest tak kurewsko trudna, że niejednokrotnie nie potrafię udźwignąć jej ciężaru, który mi narzuca, a Shaun był i jest jedyną osobą, która będzie się do tego przyczyniać. Wydawało mi się, że po tym czasie, który spędziliśmy bez siebie, on jakkolwiek dojrzeje do tego, by zrozumieć cokolwiek, co...
Jestem szczęśliwsza, odkąd powrócił, nie mogę zaprzeczyć. Tylko ja wiem, jak to się skończy. Wiem, bo widzę po nim, że on wciąż ma klapki na oczach i tym razem już nie jestem pewna, czy mu zależy, czy fascynację nazywa miłością do mnie. Czasami mi się wydaje, że Aidę traktuje poważniej ode mnie; czasami sądzę, że mentalnie jestem starsza od niego o kilkanaście lat. Derek był jego opiekunem i wyciągał go z kłopotów i to chyba było powodem, dla którego Shaun uparcie odmawiał dorośnięcia. Ale z drugiej strony – gdyby nie Derek, Shaun byłby dawno martwy, więc...
Nie byłam od tego, by ciągnąć go za rączkę, czyż nie? Do cholery, miałam własne życie i wolałabym wrócić do domu i odetchnąć, niż zastanawiać się codziennie, kiedy on zacznie się denerwować tym, że nie poświęcam mu wystarczającej ilości uwagi. Czułam w kościach, że tak będzie i mimo tego, że kochałam go mocniej, niż powinnam, nie byłam pewna, czy bez niego nie byłoby mi lepiej. Choć wciąż sądziłam, że byłam z nim szczęśliwsza. Czy to miało jakikolwiek sens?
Decyzje... Czasami chciałabym, żeby ktoś zadecydował za mnie, odciążając mnie ciężarem myślenia o tym i świadomości, że wybór był mój.
Stanęłam więc w miejscu, gdy Aida zaczyna odżywać, a ja zaczynam umierać. Widziałam wyraźnie, co czyni z nią znajomość z Kaulitzem i Bóg mi świadkiem, że cieszyłam się z tego bardziej, niż chyba ona sama. Czy ona zdawała sobie w ogóle sprawę, że on miał na nią lepszy wpływ niż Derek? Że dzięki niemu nie jest już taka... dorosła? Teraz, gdy umiałam spojrzeć na swoje życie obiektywnie, wiedziałam, że najlepszym wyjściem był złoty środek. Nie ktoś taki jak Shaun, nie ktoś taki jak Derek. Bill Kaulitz był dla niej idealny i on chyba też jakimś cudem o tym wiedział. Widziałam, jak na nią patrzył i jak uważnie robił kroki, by się do niej zbliżyć, jakby wiedział, jak ma wobec niej postępować. Ja natomiast wylądowałam w łóżku z Shaunem tego samego wieczoru, kiedy zobaczyłam go w Bootsy Bellows po tylu miesiącach i wkręciłam się w coś, z czym nie powinnam mieć do czynienia tylko dlatego, że Aida mi pokazała, że poza Damar’s Place znów może być coś innego. Nie puste znajomości, nie głupie flirtowanie z obcymi mężczyznami... Powinnam porozmawiać z Shaunem na poważnie. Ale się bałam.
Postanowiłam więc udawać, że wszystko było w porządku i przez jakiś czas spróbować nie myśleć o tym, jak wyglądało moje życie, co mogło być niezłym wyjściem, choć nie na długo. Nie chciałam nawet zastanawiać się nad tym, dlaczego robiłam sobie pod górkę. Choć na trochę nie było to ważne.
Poznałam różnych ludzi, czasami znane, czasami zupełnie zwykłe, ale jeszcze nigdy nikt nie wywarł na mnie tak mieszanego uczucia jak Bill Kaulitz. Z jednej strony wyglądał na kogoś, kto miał wszystko gdzieś, z drugiej jakby mu zależało na wszystkim, co robi, a najbardziej dekoncentrująca był urok, który roztaczał wokół siebie i nie miał on nic wspólnego ze słowem „uroczy”. Wywierał wpływ już samym spojrzeniem i sprawiał, że ludzie tracili pewność siebie w jego otoczeniu. W zasadzie mogłabym to ująć w ten sposób – gdy pojawiał się w pomieszczeniu, to nie on naginał się do zasad otoczenia, a otoczenie naginało się do zasad Kaulitza. Na początku porównywałam to z Derekiem, bo w jego obecności na starcie czułam się podobnie, tylko potem do mnie dotarło, że w przeciwieństwie do ów Dereka, przy Kaulitzu się nie bałam. Takie proste. Derek był charyzmatyczny i niebezpieczny. Bill emanował siłą, która sprawiała, że czułam się idiotycznie bezpiecznie, dlatego nie byłam speszona, rozmawiając z nim. A on znowu był taki prosty w obsłudze, jakkolwiek to brzmiało. Podchodził, zagadywał, żartował, jakby był stworzony do tego, by obracać się w towarzystwie, co wcale mnie nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę to, że był znany. Wiedziałam też, że robił na mnie wrażenie, by zrobić wrażenie na Aidzie i wcale mi to nie przeszkadzało, bo i tak go lubiłam. Gorzej tylko, gdy w Damar’s Place pojawił się jego brat, Tom.
Gdy tylko weszli do środka, pierwszy raz poczułam się dosłownie stłamszona i kolejny raz dotarło do mnie, że miałam rację, sądząc, że to Bill podporządkowuje sobie otoczenie, nie na odwrót. Tyle tylko, że gdy w tym otoczeniu był jeszcze jego brat, obaj mieli jeszcze większą wewnętrzną siłę. Tak jakby Damar’s Place nagle przestało do nas należeć i to było bardzo niewygodne uczucie. Zmusiłam się do wyplewienia z siebie nerwowości, którą odczułam gdzieś w czeluści organizmu i wystarczyło tylko spojrzenie kątem oka na Aidę, by wiedzieć, że w przeciwieństwie do mnie, ona wcale nie umiała pohamować swoich reakcji. Potrafiłam to zrozumieć, naprawdę.
Tom Kaulitz zdawał się być... inny, a jednocześnie taki sam jak jego brat. Dużo analizował, niewiele mówiąc, a przy tym sprawiał wrażenie bardziej otwartego, choć mi się wydawało, że wcale taki nie był. Najpierw oceniał Aidę. Potem spojrzał na mnie i przeskanował mnie jeszcze intensywniej, niż ją i zaczęłam się zastanawiać, czy Shaun mówił im coś na mój temat, a jeśli tak, to co. Jeśli użył takich sformułowań jak zwykle, gdy recenzował mnie przed swoimi głupimi znajomymi, mogłam być pewna, że Kaulitzowie wiedzieli o mnie odrobinę za dużo, a wiele informacji mogło być przekręconych w samczy sposób. Dlaczego właściwie bliźniaki zadawali się z moim facetem? Byłam skonfundowana. Jeszcze bardziej, gdy Bill poszedł za Aidą, zostawiając mnie samą z jego bratem.
Przez dłuższy czas milczałam, nie wiedząc, co właściwie chciałabym mu powiedzieć i czy w ogóle powinnam się jakkolwiek odezwać. Przełknęłam ślinę, rozglądając się po sali w poszukiwaniu zajęcia dla siebie, ale jak na złość, wszędzie było czysto, a ci, którzy jeszcze jedli lunch, nie zmierzali chyba go skończyć. Szlag... Zerknęłam mimowolnie na Toma i przestąpiłam z nogi na nogi, czując ucisk w żołądku. Boże, byłam zdenerwowana, bo gdy tak siedział przede mną, leniwie skanując wszystko, co miał wokół siebie, wydawało mi się, że zaraz się odezwie i powie o kilka słów za dużo. Nie miałam pojęcia, dlaczego miałam poczucie, że wszystko będzie krytykował, kiedy jeszcze przed chwilą się śmiał z tego, co mówił jego brat. Ach. Mentalna notatka dotycząca Toma Kaulitza – bez brata może być zupełnie inny i mniej otwarty.
- Mógłbym tu dostać kawę? – spytał nagle i drgnęłam zaskoczona, że w ogóle się odezwał. Brzmiał tak samo leniwie, na jakiego wyglądał, mówił niewyraźnie i zlewał słowa w jedną papkę tak, że jego sposób wypowiadania się był... Ujęłabym to jako „niechlujny”.  Tak samo jak jego broda. Miał dziwny styl, a jednak wizualnie prezentował się bardzo dobrze. Dziwny człowiek.
Skinęłam głową, a gdy utkwił spojrzenie w moich oczach, znów poczułam się zbita z pantałyku. Był skupiony, jego mina bez wyrazu sprawiła, że nie byłam pewna, czy on miał w ogóle poczucie humoru, kiedy nie było przy nim jego brata. Tak samo nie zatracił w samotności charyzmy, ale zdawał się być bardziej ponury i przysięgam, że chciałam go rozbawić, by mnie tak nie peszył.
- Pewnie. Od tego mamy ekspres. – wskazałam palcem za siebie w miejsce, gdzie stała maszyna do przywracania ludzi do żywych. Z jakiegoś powodu nie potrafiłam oderwać od niego wzroku, kolejny raz mając głupie poczucie, tym razem dotyczące tego, że jeśli ja pierwsza przerwę kontakt wzrokowy, przegram. Cokolwiek miałabym przegrać w tym przypadku. Tom rozsiadł się wygodniej na krzesełku barowym i oparł skrzyżowane ręce na blacie, wciąż mnie obserwując. – Co konkretnie mam podać? Czarną? Z mlekiem?
- I bez cukru. – skinął głową i zreflektowałam, że trafiłam z zamówieniem. Chciałam się odwrócić, by zrobić to co trzeba, ale nie potrafiłam przestać patrzeć w jego brązowe tęczówki, które w tym momencie zdawały się być takie chłodne. O co mu chodziło? Przecież nic mu nie zrobiłam, by traktował mnie tak protekcjonalnie. On nawet nie musiał nic mówić, jego ciało odpowiadało samo za siebie. Cholera, a jeśli Shaun faktycznie o mnie coś wspominał? Coś, co wcale nie było uprzejme? Zaraz, dlaczego miałby coś takiego robić?
Bo to dzieciuch.
Zagryzłam mimowolnie wargę, nie potrafiąc wyplątać z się jego spojrzenia, które chyba próbowało mnie pochłonąć w całości i naprawdę nie wiedziałam, że oczy mogły mieć taką moc, jakkolwiek niedorzecznie to brzmiało. Gdzie był jego brat, który mógłby mi nieświadomie pospieszyć z pomocą, zanim powiem coś, czego nie powinnam? Skręty żołądka wyraźnie świadczyły o tym, jak bardzo byłam zdenerwowana i miałam nadzieję, że tego nie widział. Przełknęłam ślinę, gdy on ani mrugnął, bez przerwy się na mnie gapiąc. Co mu siedziało w głowie?
Znów drgnęłam, gdy drzwi do lokalu się otworzyły i kolejny klient pojawił się w zasięgu mojego wzroku, dzięki czemu miałam wymówkę, by w końcu zrobić to, co do mnie należało. Byłam w pracy, a zamiast zająć się swoimi obowiązkami, bawiłam się w jakąś głupią gierkę z Kaulitzem. O cokolwiek mu tak naprawdę chodziło. Odwróciłam się plecami do Toma, mając głupie poczucie, że on wcale nie spuścił mnie z zasięgu wzroku i skrzywiłam się na myśl, że być może będzie tak za każdy razem, gdy tu przyjdzie. A w to, że przyjdzie, nie wątpiłam, biorąc pod uwagę, jak bardzo Bill zaczął się kręcić koło mojej Aidy. Powinnam mu powiedzieć, by przestał się na mnie aż tak ostentacyjnie gapić, ale już miałam wystarczająco duży problem z tym, by w ogóle się do niego odezwać i brzmieć przy tym sensownie. Nie chciałam mu niczego bezpośrednio wytykać, bo miałam złe wrażenie, że to by się niewesoło skończyło.
Nabrałam powietrza i z powrotem skonfrontowałam się z Tomem, stawiając mu przed nosem filiżankę kawy na spodeczku i mały dzbanuszek z mlekiem, a on natychmiast się rozpromienił, porzucając maskę mordercy w trybie ekspresowym, co ponownie zbiło mnie z pantałyku.
- Dziękuję. – rzucił lekko, a grobowy ton zniknął bez śladu. Patrzyłam na niego spod uniesionej brwi, aż głośne chrząknięcie przywróciło mnie do świata rzeczywistego. Spojrzałam zdezorientowana na mężczyznę w średnim wieku i uśmiechnęłam się do niego szeroko, próbując się jakkolwiek zrelaksować w obecności Toma Kaulitza, co wydawało mi się być absurdem. Kątem oka widziałam, jak nalewa sobie mleka do kawy i miesza zawartość filiżanki łyżeczką z miną, która sprawiła, że z Niemca zmienił się w Azjatę i w ostatnim momencie powstrzymałam się od chichotu.
- Witamy w Damar’s Place, co mogłabym panu podać? – wyrecytowałam więc szybko spiętym z rozbawienia głosem. Zauważyłam, że Tom podniósł głowę, by na mnie spojrzeć i wbiłam natrętnie wzrok w klienta, który zaczął się rozglądać po witrynach z ciastami. – Dzisiaj polecamy ciasto z owocami leśnymi...
- Serio? To ja też chcę. – usłyszałam od Toma i zerknęłam na niego podejrzliwie. Mogłam się domyślić, że pewnie za nic miał kulturę, gdy czegoś chciał. Sława plus charyzma równa się Tom Kaulitz.
- Które to? – spytał klient, na szczęście niezrażony wtrącaniem się gitarzysty, więc pokazałam mu ciasto, opisując, z czego tak naprawdę jest, oraz reklamując kilka innych. Zdążyłam tylko obsłużyć miłego i cierpliwego pana i wydać mu resztę, gdy z zaplecza wyszedł Bill, uśmiechając się niczym psotny chochlik i zmarszczyłam czoło, nie rozumiejąc, o co chodziło. Ale Tom wiedział, bo podzielił jego niemy entuzjazm i poczułam się nie na miejscu. Jakbym oglądała film w innym języku bez napisów, ani lektora. Jakbym dostała zaproszenie do ich świata, a nie mogła przejść przez próg. Ciekawość zakiełkowała mi w żołądku, aż złapałam się za brzuch. Cholera, czemu oni tak przyciągali? Gdybym miała jakikolwiek rejestrator magnetyzmu, w skali od jednego do tysiąca oni balansowaliby pomiędzy dziewięćdziesiątką a setką. Z przykrością musiałam zauważyć, że przy nich Shaun ledwo przebijał półmetek. A może nawet nie kwalifikował się do takiego typu magnetyzmu, jaki posiadali Kaulitzowie.
- Mógłbym dostać kawę? – kolejny raz padło to samo pytanie, tym razem z ust Billa, który wyglądał, jakby autentycznie zażył przed chwilą jakiś narkotyk. Jego oczy lśniły i na twarzy pojaśniał tak, że stanowił kompletne przeciwieństwo jego brata sprzed chwili.
- Ale ja chciałem ciasto pierwszy.
- Ale ty jesteś gościem, a ja właśnie sam się tu zatrudniłem do pomocy.
- Ty i pomoc w kuchni? Może od razu im powiedz, żeby zamknęły lokal, co?
- Nie spytałeś nawet dlaczego.
- Bo pewnie uciąłeś jej ręce, żeby zrobić z siebie bohatera narodowego.
- Pomyślałby kto, że posądzasz mnie o taką kreatywność.
- A racja, sam byś na to nie wpadł.
Wodziłam wzrokiem od jednego do drugiego w ich energicznej wymianie zdań i zaczęłam się zastanawiać, kiedy ostatnio tak swobodnie rozmawiałam z Aidą. Rok temu? Dwa lata temu? Nachmurzyłam się. Wszystko po kolei się spieprzyło i wcale mi się to nie podobało. Zaraz.
- Jak to zatrudniłeś się do pomocy? – zreflektowałam, przerywając im zaciętą dyskusję na temat wyobraźni i podstępów, do których miałby się rzekomo uciec Bill, aż obaj spojrzeli na mnie, jakby pierwszy raz ktoś im się wciął do rozmowy.
- A, bo... Bo tego... Aida rozcięła sobie palca... – wokalista wydął wargę, jakby chciał udawać niewiniątko, a ja wytrzeszczyłam oczy, czując w żołądku zimny skręt nerwów. – Ale spokojnie! – uniósł ręce do góry. – Sytuacja uratowana. Tylko chyba potrzebna jej pomoc, bo... Tak jakby ma jednego palca nieczynnego, więc... – wzruszył ramionami, a ja zmarszczyłam czoło. Hej, panie Kaulitz, nie wolno tak się cieszyć z czyjegoś nieszczęścia!
- Jasne. – skwitował Tom, a jego brat posłał mu mroczne spojrzenie, na które ten parsknął śmiechem. – Ale ja chcę najpierw dostać ciasto, a ty sobie rób, co chcesz. Ciasto.
Cholera, przy nich czułam się zbędna we własnej restauracyjce!

Tylko, że gdy już z jakiegoś powodu w pośpiechu opuścili Damar’s Place, wnętrze tak opustoszało, że poczułam się tak, jakby szara rzeczywistość znowu dała o sobie znać w postaci melancholii, nudy i ciszy, której nawet nie zabiła muzyka w głośnikach. A gdy Aida pojawiła się z zaczerwienionymi policzkami i ustami, świecącymi oczyma i miną, jakby była w permanentnym szoku, uznałam, że im więcej Kaulitzów w naszym otoczeniu, tym lepiej dla nas. Cokolwiek to wszystko oznaczało.
„Widzimy się dzisiaj? Mam dla ciebie niespodziankę.”
Westchnęłam, postanawiając później odpisać na smsa.
Chyba już wolałam przyglądać się w progu sprzeczkom Kaulitzów.

~~~~

Miss - Osmarkałam się dwa razy. Dzięki. Ej, ogólnie to moje postanowienie noworoczne, że postanowiłam jak najlepiej odzwierciedlić tutaj Kaulitzów. Pokazać, jak ja ich widzę i to tak no kopiuj-wklej. I tak, noce przydałyby się częściej. Jakkolwiek to brzmi. I mi też jest szkoda Mariny. W sumie przedstawiłam ją tak, że mi samej jest przykro, że Shaun taki zjebany jest. I Chińczyk! <3
(Też sobie życzę laptopa)
Sylwia - Zastanawiałam się właśnie nad reakcją na rozdział ze względu na Marinę, ale najwidoczniej nie jest źle. Cieszę się, że ci się podoba :) I Tomasz! Cały Tomasz! XD
Martie - Marina jest zajęta. Tom też xD Tyle w temacie xD
Asia - Skoro tak, to chyba dobrze :D
Dee - To jest Marina. A były facet Aidy to Derek. I w sumie wiedzieć, na co się pisze, a móc cokolwiek z tym zrobić, to dwie różne rzeczy. Tak to jest z miłością. I było napisane, co się stało z Derekiem. A raczej można było wywnioskować, co się z nim stało, o, tak to ujmę :) Mi właśnie pasuje idealnie. Tomasz zawsze jest skryty <3
Elisa - Eliska! xD Trafiony zatopiony z wnioskami, geniuszku ty <3 Ja mam niedosyt ze wszystkimi postaciami, ale co tam. Damars cholernie powoli się rozkręca o.O Praca jak praca - chuj wie co... xD I nie chciałabyś wziąć ani jednej zmiany, bo z twoim charakterem, pewnie szybko byś została wyrzucona. Praca jak praca... xD Pierdolnięta :D
Edyta - Załapałaś! XD Doceniam komplement i dziękuję, bo sądziłam, że będzie więcej czegoś przeciw, biorąc pod uwagę, że większość rozdziału to jej wywody xD Tomcio geniusz :D

10 komentarzy:

  1. Już Ci mówiłam, że chyba lepiej sobie nie wyobrażałam opisu Mariny. jest taki szczegółowy i... Kurwa, miałam w pewnym momencie łzy w oczach. O czym również już wspomniałam. A na końcówce sama przypominałam małego azjatę, tak mordę cieszyłam. To brzmiało tak znajomo, prawda? Zresztą po kiego grzyba zadaję Ci retoryczne pytania, skoro sama sobie na nie odpowiadasz w tym momencie, a właściwie mi telepatycznie jakkolwiek dziwnie to brzmi, masło maślane.
    W każdym bądź razie jest mi jej tak cholernie żal, że to się w głowie nie mieści (ciekawe czemu). Aż boli. Serio, autentycznie mnie to boli.
    I teraz odwołam się do nocy i naszego mega długiego siedzenia, które było do czwartej, ale do trzeciej. Szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać tego wszystkiego o czym była mowa w konwersacji. I stwierdzam fakt, że potrzebujemy więcej takich dni, (a raczej nocy) bo wtedy mózgownice tak nam pracują, że łomatko.
    A tak poza tym... to coś co lubię. I tak, wiem, nie na temat. Ale my nigdy nie piszemy sobie komentarzy na temat. Taka sytuacja.
    Przestaje mi się podobać Shaun. (CIEKAWE CZEMU)
    Okej, zawijam. Życzę Ci weny, tego, żeby Marek wysłał tego cholernego laptopa, uśmiechu, znów weny i w ogóle.
    Kocham Cię. ♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Wooo....rozdzial świetny. Koniecznie czesciej rob takie opisy ze strony Mariny. Tommmmmiiii....
    Taki chasmki ale wspanialy. Czasem zbyt pewny siebie ale za to cholernie uroczy ! Jestem przeokropnie ciekawska co dalej ;)

    www.my-passion-foto.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten rozdział skończył się ot tak, to nie fair :D Czuję, że pomiędzy Tomem a Mariną coś się wydarzy. Prawdopodobnie jakiś dobry seks, hmm... Mam niedosyt, no!

    OdpowiedzUsuń
  4. Eh ;D zadowolona jestem az po uszy :D tylko czekać dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Widzę, że przedstawiłaś nam bliżej postać Mariki. Może jestem jakaś dziwna, ale nie jest mi jej szkoda. Wiedziała na co się pisze będąc z Shaunem. Może się przeliczyła, co do jego dojarzłości, ale każdy jest tylko człowiekiem. Jeśli jej ciąży, powinna zakończyć tą relacje. Nie będzie łatwo, ale jeśli się czemuś zaweźmie to doprowadzi to do końca. Wierzę w nią, nie cieszy się na SMS od jego osoby. To pierwszy znak, niech dalej uważa. Może gdzieś przeoczyłam, a może nie było, ale co się stało z Dirkiem? Od tak sobie zniknął? Nie wydaje mi się. Tak, Tom jest dość zagadkową osobą, bardziej skrytą. Choć nie pasuje mi to do jego charakteru, ale może ma problemy? Nie wiemy tego, ale się dowiemy.
    A Bill- każdy pretekst jest dobry do nagłej ucieczki ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobry wieczór, to ja, Klaudia czy Ellie, jak wolisz xD.
    Wspominałam Ci, że lubię takie odcinki i ten też bardzo lubię, bo zawsze coś swojego wywnioskuję i wysnuję swoje teorie ^.^ I ucieszyłam się wczoraj z tego jak dziecko!
    I teraz mi szkoda Mariny, bo jednak zasługuje na kogoś, kto będzie wspierał ją w tym życiu. I w ogóle mi się ostatnio zbiera na myślenie o takich rzeczach (jak nigdy!). i o tym też rozmawiałyśmy.
    Czekam na Dereka, bo czuję, że będzie wesolutko. Człowiek zagadka, ale rozwiążesz ją z nami, prawda? Albo nie, kurwa, chcę już Kaulitza, bo mam niedosyt jego osoby u Ciebie. Przynajmniej jeszcze teraz.
    I mam nadzieję, że czas w pracy szybko Ci zleciał i się nie denerwowałaś i wiedz, ze wzięłabym chociaż jedną Twoją zmianę żebyś odpoczęła i szybciej napisała coś nowego.
    I buziaki i kocham Cię i weny i czekam!
    Tak, wiem, pierdolnięta xD
    Do następnego! :********

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytam, czytam i nagle magiczne *klik*! Ej, to perspektywa Mariny (wyrzut w oczach), ale spoko, wciąż czytam bo robi się ciekawie. Doszłam do wniosku, że lubię jej tok myślenia, tak bardzo jak posiedzenie na blacie z ostatniego rozdziału :D Wszystko wyszło nienudno(masz docenić komplement) i całkiem mraśnie. Toma można podsumować krótko: ja chcę ciasto, a na resztę nie mam odpowiednich słów :D
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Och jak zwykle czuję niedosyt, uwielbiam kiedy piszesz i mam nadzieje, że szybko się pojawi kolejny odcinek ;D ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeczytałam to dwa tygodnie temu i pierwszy raz w życiu nie miałam siły skomentować. Rozdział świetny, naprawdę. Tylko jakoś nie przemawia do mnie opis "oczami Mariny". Nigdy nie przepadałam za tego typu fragmentami, nie należącymi do głównego bogatera, natomiast Tobie wyszedł perfekcyjnie. Każdy najdrobniejszy szczegół składa się tu na spójną i kompletną całość. Nie sądziłam, że będziesz w stanie przedstawić to w taki sposób.
    Polubiłam ją. Zwłaszcza w momencie, gdy stwierdziła, że woli patrzeć na bliźniaków niż spotkać się z Shaunem ;) Mam nadzieję, że w końcu pójdzie po rozum do głowy, zostawi go i .. cóż. Naprawdę widzę ją u boku starszego Kaulitza.
    Tom mnie zaskoczył swoją bezpośredniością i brakiem kultury osobistej. Lubię go takiego. No dobra, uwielbiam. Stanowczo mógłby odesłać Rię z kwitkiem...
    Tak więc udało Ci się wzbudzić moje zainteresowanie, natomiast rozczarował mnie brak kontynuacji epizodu po incydencie w kuchni :)
    Liczę na to, że PMS szybko Ci przejdzie i niedługo dodasz coś nowego.
    Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń