Tik tak, tik tak.
Czas jest jedną z tych
niematerialnych rzeczy, które uwierają niczym najgorszy ból w tyłku i nigdy nie
możesz się ich pozbyć, choćbyś nie wiem, jak próbował. Zawsze działa zupełnie
odwrotnie do twoich oczekiwań i zawsze doprowadza cię tym do szału. W jednym
momencie, kiedy potrzebujesz go całe mnóstwo, bo nie możesz sobie poradzić z
natłokiem zadań, spieszy się tak, jakby doba nie miała dwudziestu czterech
godzin, a jedyne pięć. Ale wtedy nadchodzi ten moment, kiedy wszystko wlecze się
tak, jakbyś był w Matrixie, dokładnie w tych ujęciach, które zostały nazwane
mianem „slow motion”. Tik tak, tik tak. Wydaje ci się, że minęło już kilka
godzin, ale nie, to wciąż kilkanaście minut. Tik tak, tik tak. Kilka dni? Nie,
to wciąż wtorek.
Stałam za ladą,
obserwując kolejne fanki, które zaśmiewały się do łez, rozmawiając o swoim
ukochanym zespole, a ja nie mogłam zrozumieć, dlaczego słysząc każdą wzmiankę o
wokaliście, czułam absurdalnie wysoki współczynnik adrenaliny rozlanej w
organizmie. I to nie tylko! Niemal za każdym razem miałam skręt wnętrzności na
myśl, że się z nim spotkam w sobotę, a przecież wciąż próbowałam sobie wmówić,
że właściwie miałam wcale tego wszystkiego nie chcieć, a najgorsze było
właśnie to, że chciałam. Nie miałam pojęcia, co on ze mną zrobił, ale wydawało mi
się, że zrobił to celowo. Miałam problem ze wszystkim. Nie mogłam się skupić,
ledwo udawało mi się wyrobić ze wszystkim na czas, a paradoksalnie, patrząc na
tarczę zegara, wszystko płynęło tak, jakby świat chylił się ku zatrzymaniu w
miejscu. Bolała mnie głowa, a od motylków w brzuchu męczyły mnie mdłości, a
czas nie miał dla mnie żadnej litości. Ledwo opanowywałam odruch, by oprzeć
głowę o ladę i złapać się za brzuch, choć przecież nic by to nie zmieniło.
Marina zachowywała się tak, jakby wyrwała się z tej chmary motylków, a to, co
dopiero niedawno się ponownie rozpoczęło w jej życiu, wybuchło chyba ze
zdwojoną siłą. I to była kolejna rzecz, która zdawała się być dla mnie
paradoksem.
Nie wierzyłam w drugie
szanse, ale z drugiej strony celowo wysłałam Shauna w jej objęcia, więc to był
kolejny temat, w którym zdawałam się mieć podzielone zdania. Podzielone zdania
z reguły pojawiały się w grupie, czyż nie? Dwie osoby przynajmniej, czyż nie? A
ja byłam na tyle genialna, że gdyby skończyło się na tym, że zaczęłabym gadać
sama do siebie, zaczęłabym też się kłócić. Nie mogłam poradzić sobie z taką
intensywnością sprzecznych uczuć. Drażniło mnie jej szczęście, choć go
chciałam, ale byłam też o to zazdrosna, a wtedy w głowie pojawiał mi się
Kaulitz, który wszystko tylko jeszcze bardziej pogarszał. Czy ja zaczynałam
wariować? Wydawało mi się, że to nastąpiło półtora roku temu, kiedy ległam w
gruzach.
Wydaje mi się, że
kiedyś byłam mniej skomplikowana, niż jestem teraz. Pamiętam dokładnie, że
kiedyś, gdy czegoś chciałam, brałam to pełnymi garściami, wiedząc, że mogłam.
Dziś sama zawiązuję sobie ręce, mocno ściskając sznur na nadgarstkach, aż
pozostają po nich czerwone pręgi i chociaż mam coś zaraz pod nosem, odwracam
się i mówię wszystkim, że nie dam rady. Celowo robię z siebie ofiarę,
pamiętając wyraźnie inne rany, nie te, do których sama się przyczyniłam. Mówię,
że czegoś nie zrobię, zbyt mocno bazując na przeszłości i pojęciu „nie wchodzić
dwa razy do tej samej rzeki”, choć nie powinnam wszystkiego podpisywać pod
jedną definicję. Tak czy siak robię to, by już na wstępie pozbawić się
możliwości doznania potencjalnego bólu, który właściwie mógłby wcale nie
nastąpić, gdybym tylko odetchnęła na chwilę i pozwoliła sobie zobaczyć, co
byłoby dalej. Poruszam się po znanym mi gruncie, nie naginam żadnych barier.
Boję się. Unikam wszystkiego, co mogłoby skłonić mnie do rozmyślań na temat
samej siebie i tego, czy posiadam jeszcze możliwość obdarzenia kogoś swoimi
uczuciami. Jestem zniszczoną porcelanową laleczką rzuconą w kąt, która ma
wielką ziejącą dziurę w miejscu, gdzie powinno znajdować się serce.
Zdaję sobie doskonale
sprawę, że Damar’s Place jest moim wytchnieniem od samej siebie i dokładnie z
tego powodu zaczynam mieć go dość. Stanęłam w tym punkcie, gdzie wytchnienie
staje się klatką i usilnie potrzebuję wrócić do samej siebie, by pobyć w swojej
obecności i odetchnąć od wszystkiego dookoła, nabrać jakiejkolwiek świadomości
swojej własnej osoby. W świecie wszystko powinno utrzymywać się w zdrowej
równowadze, by nikt nie oszalał, a ja wpadam ze skrajności w skrajność. I
pomijając nieprzeciętną urodę i coś w brązowych tęczówkach, Kaulitz z jakiegoś
powodu uosabia stabilność w niestabilności. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że
ktoś znany nie może być perfekcyjnie normalny, bo takie przypadki się nie
zdarzają. Wiele z nich ma paranoję, nie ufa ludziom, ma depresję, a czasami
nawet i cyklofrenię i nie wierzyłam, że Kaulitz mógł się od czegokolwiek
takiego uchronić, a stąd miałam pewność, że nie mógł być spokojny i... cóż,
stabilny. A mimo to, gdy na niego patrzyłam, on zdawał się być taki... Taki,
który by zrozumiał mój strach. I to dlatego mnie do niego tak ciągnęło. Zdawało
mi się, że mógłby mnie naprawić po tym, jak Derek mnie zniszczył.
Ale to tylko gdybanie,
czyż nie?
W ponad
siedemdziesięciometrowym apartamentowcu, w którym mieszkałam, przebywały
zaledwie trzy osoby przez cały okres, przez jaki tu rezydowałam. Byłam to
oczywiście ja, Marina, a także czasami Shaun. Z tego powodu mieszkanie idealnie
odzwierciedlało moje samopoczucie, dokładnie ukazując, jak pusta i samotna
byłam wewnątrz. Czasami mi się wydawało, że to była głupota, że mając pracę,
mając pieniądze, mając jakieś możliwości, choć okrojone w czas, nie miałam dla
kogo tutaj siedzieć. Gdy nie było Mariny z jakiegoś powodu (jakim Shaun od kilku
dni), jadałam sama, ba, wszystko robiłam sama, a cisza raniła mi bębenki uszne.
Czemu nie mogłam przestać myśleć o Kaulitzu? Nakręcałam się i to jak
efektownie. Zdążyłam wymyślić cały zestaw menu, jaki miałby do wyboru, gdybym
mogła mu przygotować obiad, kolację, czy, nie daj Boże, śniadanie. Z dnia na
dzień chciałam go coraz bardziej i nie mogłam nic na to poradzić, do cholery.
Chciałam się wyrwać z klatki, a on zdawał się wyciągać do mnie rękę z szerokim
uśmiechem, mówiąc „no chodź, pokażę ci coś”. Chciałam mu podać rękę i pójść,
choć wiedziałam, że to nie mogło się udać tak po prostu. Sławy nie mogły się
spotykać z normalnymi ludźmi, to nie działało w taki sposób, bo prędzej czy
później pojawiały się naturalne zgrzyty bazujące na znaczących różnicach. Dwa
różne światy. Dwa różne podejścia do życia. Jedni cenią rzeczy niematerialne,
drudzy na odwrót. Jedni skupiają się na swojej pracy, drudzy oczekują
poświęcenia, czasu, którego nie ma, a pierwsi chcą zrozumienia. Bum, nie ma
związku. Czasami miłość po prostu nie wystarczała, czyż nie? Czasami było
uczucie, ale wszystko inne wokół potrafiło zdeptać i sponiewierać nawet to, co
zdawało się trwać ponad wszystkim. Te wszystkie trywialne sprawy, nieporozumienia,
brak empatii.
Życie. Kiedyś mi się
wydawało, że mam swoje życie pod kontrolą i uwielbiałam to. Wszystko układało
się po mojej myśli, a gdy w którymś momencie wszystko legło w gruzach,
niespodziewanie nie wiedziałam, dokąd iść, motałam się i bezpowrotnie straciłam
całą swoją siłę. I tak zaczęłam uciekać. Jeśli cały czas uciekam, kto mnie
zatrzyma? Biegnę w ciemnościach, wszystko ma mroczną barwę, a ja nie potrafię
rozróżnić, czy to, na co patrzę, faktycznie jest takie, na jakie mi wygląda,
czy to przez te padające cienie, które sama sobie tworzę. Dlaczego Kaulitz
zdecydował się ze mną spotkać?
Z każdą zbliżająca się
dobą do soboty, ja czułam się tak, jakbym zmierzała ku autozagładzie. Mogłam to
chyba nawet porównać do uczucia, jakie miał człowiek, którego czekała operacja,
od której zależało jego "być czy nie być". Kiedy ostatnio miałam aż tak
silną falę emocji? Kiedy to było?
Próbowałam skupić się
na czymkolwiek innym, ale wszystko było nie tak. Umykały mi ważne sprawy,
zapominałam się w kuchni, zapominałam się nawet przy kasie. Czasami chciało mi
się z tego śmiać, choć niestety nie zdarzało mi się to za często. Raczej
wpadałam w ponury nastrój, który kończył się wściekłością. Marina przyglądała mi
się w takich sytuacjach z głupim uśmieszkiem, który mówił sam za siebie na
tyle, że nie musiała nawet się do mnie odzywać. Gorzej, że jednak to robiła, co
sprawiało, że czułam się dodatkowo zażenowana własnym zachowaniem. To było
uwłaczające godności i choć próbowałam sobie wmówić, że Kaulitz nie był nawet w
połowie tak przystojny jak Derek, że nie powinnam aż tak skrajnie reagować, ale
cóż... Od momentu, kiedy rozmawialiśmy, stałam się niezaprzeczalnie
monotematyczna. Wmawianie nic nie dawało.
W piątek nie mogłam
niczego tknąć. Zapach jedzenia mnie odrzucał, co było kompletną farsą, biorąc
pod uwagę, że cały dzień byłam w Damarsie. Było mi słabo i mdliło mnie przez
cały czas, aż Marina zrezygnowała z dokuczania mi na rzecz uspokojenia mnie.
Przejęła większość moich obowiązków, choć nie było to łatwe, bym trochę
fizycznie odpoczęła, ale to mi nic nie dało. Było mi cholernie źle na myśl, że
coraz mniej czasu zostało mi na spotkanie. W co miałam się ubrać? Jak miałam
się uczesać? Umalować? Niech to szlag, dlaczego to było takie skomplikowane?
Przecież nie miałam szesnastu lat. Byłam dorosłą kobietą, do cholery.
- Ten pan w rogu,
Aida. – mruknęła do mnie Marina, gdy wyszłam z zaplecza i stanęłam przy ladzie
z tacą na ręce, rozglądając się bacznie. Niech to, przecież sama go
obsługiwałam, na litość boską. Zagryzłam wargę, próbując sobie przypomnieć,
jakich mięśni się używało do skonstruowania uśmiechu, którym obdarzałam
klientów. To był jeden z tych zaliczających się do stałych bywalców Damar’s
Place. Doskonale wiedziałam, jak wyglądał, ba, nawet jak się nazywał. A
stanęłam jak głupia, bo mi się przypomniało, że sukienka, którą chciałam ubrać,
została w pralni i dzisiaj mijały trzy tygodnie od dnia, w którym ją tam
oddałam. Jezu, przecież namyślałam się nad tym kilka dni! Nie miałam kiedy po
nią pojechać! Cholera! Chciałam sobie przyłożyć w twarz. Brakowało mi tylko
teatralnego załamania nerwowego na podłodze. Zmarszczyłam czoło, czując ból
wargi i natychmiast wypuściłam ją spomiędzy zębów. Potrząsnęłam głową, zastanawiając
się, czy gdyby Kaulitz pojawił się tutaj ze dwa razy od poniedziałku, byłoby mi
jakoś lepiej z myślą, że się z nim zobaczę. Próżne nadzieje. Pewnie byłoby
gorzej, o ile to w ogóle możliwe. Pisnęłam, gdy Marina nagle zdzieliła mnie po
tyłku, aż podskoczyłam. Odwróciłam się do niej, posyłając jej mroczne
spojrzenie, ale natychmiast ruszyłam w kierunku klienta, siłując się ze swoją
kamienną twarzą, by się uśmiechnąć. Tak! Udało się! – Smacznego, proszę pana. –
powiedziałam gładko, a pan, który ponoć nazywał się Bruce, wyszczerzył do mnie
swoje białe zęby tak szeroko, że w kącikach jego oczu pojawiły się urocze
zmarszczki mimiczne. Wyglądał na faceta przed czterdziestką, co w sumie mogły
potwierdzać jego lekko siwiejące włosy przy skroniach. Wydawało mi się, że był
kimś z wysokiej półki, biorąc pod uwagę, że zawsze był ubrany w garnitur i
pojawiał się tutaj na lunch, ale nigdy wcześniej go nie spotkałam, więc nie
byłam pewna. Może to i lepiej. Lepiej, żeby mnie kojarzył tylko z tą
restauracyjką.
- Ciężki dzień, co? –
skinęłam mu głową, wiedząc, że chociaż jemu mogłam powiedzieć, jak było
naprawdę. Zdawał się być bardzo przyjemnym człowiekiem. – U mnie też. Jedynym
pocieszeniem jest to jedzenie i pani uśmiech. – dodał, a ja, nie mogąc się
powstrzymać, uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Ten facet zawsze rzucał takimi
tekstami, a ja jakoś nigdy nie potrafiłam ich uznać za coś tandetnego. Był przy
tym taki uroczy! – O, od razu lepiej, Aida. Mamy dzisiaj piątek, proszę o tym
pamiętać. – mrugnął do mnie okiem, a ja pokiwałam głową.
- Mam nadzieję, że
spędzi go pan spokojniej, niż ja. – odparłam, czując chmarę motylków w brzuchu
na myśl, że jeszcze doba z hakiem i spotkam się z Kaulitzem. Tylko co z tą cholerną
sukienką? Będę musiała obmyślać plan jeszcze raz...
- A to dlatego jest
pani taka zdenerwowana? – spytał, a gdy znów skinęłam głową, on machnął na mnie
ręką. – Zapewniam panią, że nic nie może być gorszego niż spotkanie z byłą
żoną. – stwierdził, a ja zmarszczyłam czoło, mając przed oczami Dereka. –
Proszę być dobrej myśli, a jeśli to nie pomoże, niech pani sobie coś ugotuje.
Pani jedzenie potrafi zdziałać cuda.
- Dziękuję, proszę
pana. – dygnęłam przed nim, a on roześmiał się dźwięcznie. Czasami niektóre
rzeczy były takie proste. Ta konwersacja była idealnym tego przykładem, czyż
nie? Dwoje ludzi, którzy po prostu mówili do siebie bez żadnych gwałtownych
uczuć. Po prostu rozmowa. Nie czułam się przytłoczona i zmęczona i to było jak
przeogromna ulga, która przynajmniej na chwilę pozwoliła mi na swobodny oddech.
– W takim razie życzę panu smacznego i niech pana spotkanie ułoży się po pana
myśli. – powiedziałam w końcu, a potrząsnął głową.
- Gdyby z moją byłą
żoną to było takie proste, zapewne wciąż bylibyśmy małżeństwem, ale dziękuję. –
uniósł szklankę z sokiem pomarańczowym w moim kierunku w geście toastu i upił
łyk, nie spuszczając ze mnie swojego wzroku. Odwróciłam się na pięcie,
zastanawiając się nagle, o ile bardziej skomplikowane by było moje życie,
gdybym wzięła ślub z Derekiem. Przed oczami mignęło mi granatowe pudełeczko z
pierścionkiem w jego szafce nocnej i westchnęłam ciężko. Chyba jednak wolałabym
przestać o nim myśleć. A najlepiej to o wszystkich facetach, jakich stworzył
ten przykry świat.
Sobota.
Nie mogłam spać.
Naprawdę, próbowałam. Od wczorajszego wieczora miałam taki ścisk w żołądku,
który nie był spowodowany głodem, a każdy był mi świadkiem, że od przedwczoraj
nie tknęłam niczego prócz smoothie z leśnych owoców, który sobie zafundowałam w
środku dnia. I prócz kawy. Na litość boską, chciałam się jakoś przestawić, ale
żadna rzecz nie działała. Byłam strzępkiem nerwów, bolał mnie żołądek, głowa,
cierpiałam na bezsenność, a jakimś cudem miałam szeroko otwarte oczy. Uniknęłam
kolizji na drodze, histerii i z tego wszystkiego wyglądałam prawie normalnie.
Cóż, prawie. Gdyby było tak jak zawsze, Marina by mnie nie tuliła, a właśnie to
robiła.
- Wymyśliłaś już, co
założyć? Bo jakoś nie uwierzę, że o tym nie myślałaś. – wymruczała w moje
włosy, a ja wzruszyłam ramionami. Czy ona mogłaby mnie schować przed Kaulitzem
i powiedzieć mu, że mnie nigdy nie odda? Byłabym wdzięczna. – Może wpadnę do
ciebie po robocie, co? Ty weźmiesz kąpiel, a ja ci coś znajdę. – zaproponowała
po chwili, a ja uniosłam brew z dezorientacji.
- A ty nie widzisz się
dzisiaj z Shaunem? – spytałam, a ta potarła dłońmi moje plecy.
- Skarbie, ty
wyglądasz dzisiaj, jakbyś zobaczyła w kuchni ducha. Najchętniej bym cię jeszcze
zawiozła na Venice Beach, gdybyś nie miała nic przeciw, ale pewnie się na to
nie zgodzisz, więc zaopiekuję się tobą do momentu twojego wejścia do taksówki.
– odpowiedziała poważnie, a ja zmarszczyłam czoło, próbując sobie przypomnieć,
jak wyglądałam dzisiaj, gdy stałam przed lustrem. Zdawało mi się, że nie było
aż tak źle. Uniosłam głowę, by wyjrzeć zza Mariny i zerknąć na zegarek. Odetchnęłam
z ulgą, gdy doszło do mnie, że mogłam tak jeszcze postać ze trzy minuty w jej
objęciach. Boże, już zapomniałam, kiedy ostatnio się do niej przytulałam i
dopiero zreflektowałam, że mi tego naprawdę brakowało. – To co, zajdę do ciebie
i ci pomogę, co?
- Okej. – wymruczałam,
wtulając się w nią bardziej, na co zareagowała westchnięciem. Boże, to, co się
ze mną działo, przechodziło wszelkie oczekiwania. Ja chyba jednak nigdy się tak
nie zachowywałam. Z Derekiem jakoś nie czułam się tak bezsilna i nie
potrzebowałam pomocy przy wybieraniu ubrań. – Ale z Shaunem wszystko w
porządku?
- Z Shaunem wszystko w
porządku. – odparła cicho, a ja uśmiechnęłam się lekko. Przynajmniej ona nie
była tak rozchwiana emocjonalnie jak ja. I to całe szczęście, bo nie wiem, jak
długo uda mi się niczego nie spieprzać w pracy. Chyba jednak dobrze, że
przyprowadziłam do niej Shauna.
Siedziałam w wannie,
mając ochotę nigdy więcej z niej nie wyjść. Moje dłonie drżały tak, jakbym
miała nadciśnienie, dyszałam jak wściekła i byłam bliska łez. Nie mogłam tego
powstrzymać, naprawdę. Najchętniej opróżniłabym butelkę wina, gdybym mogła, a,
do cholery, to była ostatnia rzecz, na jaką mogłam się zdobyć. Nawet nie
chciałam wiedzieć, co by się stało, gdybym przyszła na spotkanie pijana.
Spotkanie? Jak miałam to nazwać? Czy to była randka? Jęknęłam cicho,
przywalając sobie mokrą dłonią w czoło. A co jeśli on?... O Boże, dlaczego
pomyślałam o tym w takich kategoriach? Złapałam się automatycznie za brzuch,
czując ostre mrowienie i zacisnęłam powieki. Zostało mi trochę ponad godzinę
czasu do dziewiętnastej i miałam ochotę zacząć wrzeszczeć. Ten tydzień wlókł
się niemiłosiernie, a teraz już nie mam czasu na nic! Boże, oszaleję!
Odetchnęłam głęboko,
próbując się zebrać w sobie i podniosłam się, by w końcu się opłukać, wyjść z
tej cholernej łazienki i sprawdzić, co takiego wynalazła dla mnie Marina.
Zerknęłam na swoje nagie ciało i w trybie ekspresowym rzuciłam się rączkę
prysznicową. Szlag, czy ja miałam cokolwiek dobrego w szafie, a co nie było
prezentem od Dereka?! Nie chciałam spotkać się z Kaulitzem w ubraniach od
byłego faceta, choćby nie wiem jak drogie i piękne były!
Nie przejmując się
mokrymi śladami stóp, ślizgając się na posadzce, wyleciałam z łazienki ubrana
tylko w ręcznik. Wpadłam do pokoju, znajdując ubrania na swoim łóżku i ulga
zalała mnie tak gwałtownie, że aż mi się zakręciło w głowie.
- Co jest? – spytała
Marina, która właśnie wychodziła z garderoby i spojrzała na mnie z
zaskoczeniem.
Zamrugałam oczami,
nawet nie wiedząc, dlaczego to było dla mnie takie ważne. Byłam tak cholernie
irytująca nawet sama dla siebie, że to było aż żenujące. – Może być? – wskazała
podbródkiem na zestaw, czyli skórzane legginsy, których wartość nie
przekraczała dwustu dolarów i szeroka, biała koszulka od The Squad, a ja
machnęłam ręką, uśmiechając się szeroko. Wiedziała nawet, że będę chciała
zakryć brzuch. Fantastycznie!
- Jesteś geniuszem. –
stwierdziłam z powagą, a ona natychmiast się rozpromieniła.
- Pomyślałam, że może
założysz te botki na szpilce od YSL, co? – posłałam jej całusa w odpowiedzi, co
doprowadziło ją do śmiechu. Zostawiła mnie, bym mogła się przygotować i
piętnaście minut później stałam w salonie, w pełni umalowana i ubrana prócz
butów, które postawiłam przy drzwiach. Dziwnie czułam się w legginsach, które
chyba bardziej niż zwykle mnie opinały i zrobiłam sobie notatkę w głowie, że
chociaż w weekend poświęcę pół godziny na ćwiczenia. Jakiekolwiek. Wątpiłam co
prawda, żeby to wypaliło, ale przynajmniej warto było choć raz spróbować. – Dzwoniłam
po taksówkę, znaj moją zajebistość. – odezwała się Marina, a ja wyszczerzyłam
zęby, chociaż już nie miałam na to siły. Zaczynało mnie dopadać zmęczenie,
które wpadało w niewygodną interakcję z ekscytacją, która znowu doprowadzała mnie do
palpitacji serca. Wolałabym zostać w domu, a jednocześnie chciałam już wyjść i
go zobaczyć. – Wiesz, że ostatnio ciężko się z tobą dogadać?
- Wiem. – burknęłam i
opadłam ze zrezygnowaniem na kanapę obok przyjaciółki, której głowa natychmiast
ulokowała się na moim ramieniu.
- Chyba cię trochę
trzepnęło, nie sądzisz?
Westchnęłam głośno.
- Owszem. Nie wiem, co
z tym zrobić.
- Nic z tym nie rób.
Parsknęłam śmiechem,
kręcąc głową z dezaprobatą.
Kazałam zatrzymać się
kierowcy zaraz przed rogiem uliczki, przy której znajdowała się kawiarenka, w
której byłam umówiona, nawet nie dziwiąc się, że wybrał tak skromne i ciche
miejsce. Zapłaciłam, podziękowałam za podwiezienie i wysiadłam z taksówki,
trzymając kurczowo czarną skórzaną kopertówkę. Spokojnie. Na zegarku nie było
jeszcze dziewiętnastej, więc miałam jeszcze czas na to, by ostatni raz
spróbować się ogarnąć, zanim kolejny raz zrobię z siebie idiotkę. Ruszyłam
powoli przed siebie, z całych sił zmuszając się do swobodnego oddychania, co
sprawiło, że znowu zaczęłam dyszeć i zachłysnęłam się powietrzem, gdy dochodząc
do skrzyżowania, zauważyłam naprzeciw kawiarenki jakiś Hotel o nazwie Cadillac.
Poważnie? To chyba nie był argument przemawiający za wybraniem Piccolo na
miejsce spotkania? Sapnęłam, czując falę mrowienia między nogami i mruknęłam
pod nosem, zaciskając usta w wąską linię. Odgarnęłam idealnie wyprostowane
włosy na plecy i skręciłam w Dudley Avenue, odganiając erotyczne wizje sprzed
oczu. Nawet go nie znałam. Suche fakty. Uspokój się, Aida.
Zatrzymałam się na
chwilę, gdy dotarło do mnie, że pędziłam przed siebie stanowczo za szybko i
wyciągnęłam z torebki telefon, by spojrzeć na zegarek. Za dwie dziewiętnasta.
Nie wypadało przyjść przed czasem. Zawróciłam, zaczynając się irytować samą sobą.
Robiłam sobie bezsensowne problemy tak jak chyba nikt. Minęłam róg i cofnęłam
się z powrotem. Boże, przyjdę dwie minuty przed czasem, no i co z tego? Nie
moja wina, że byłam punktualna!
Moim oczom ukazały się
zajęte już stoliki przy drzwiach wejściowych i poczułam narastającą gulę w
gardle, wyszukując w twarzach Kaulitza. Nie było go, ale zdenerwowanie wcale
nie odeszło. Zagryzłam wargę, szybko odpuszczając, gdy przyszło mi do głowy, że
na zębach może pozostać mi ślad szminki. O Boże, co za beznadzieja.
W oddali słyszałam
szum oceanu i głosy ludzi, którzy wcale nie brzmieli na tak zdenerwowanych jak
ja, a to odebrało mi jeszcze więcej odwagi. Jeśli bałam się tego mężczyzny tak
bardzo, to znaczyło, że to coś... innego, prawda? Coś... złego?
Bezwiednie dotarłam do
drzwi wejściowych i przeżegnałam się w duchu, naciskając klamkę. Będzie dobrze.
A może jednak się okaże, że to jakiś świr, z którym zdecydowanie nie warto się
zadawać i przejdzie mi jak ręką odjął? Z jakiegoś powodu nie byłam skłonna w to
uwierzyć, ale przecież istniała taka możliwość, czyż nie? Przejechałam językiem
po zębach, ścierając możliwe resztki szminki i rozejrzałam się wokół, ignorując
nadchodzącego kelnera. A może jeszcze nie dotarł i byłam tu pierwsza? Boże,
nie. Wtedy by to zabrzmiało, jakby mi zależało bardziej, a ja wcale nie
chciałam, żeby tak to wyglądało. Gdzie jesteś, Kaulitz?!
Przełknęłam
nagromadzoną ślinę, czując, że zaczynało mi być coraz goręcej, gdy wodziłam
wzrokiem po ludziach i wciąż w nich nie widziałam Kaulitza. Serce tłukło mi tak
boleśnie w klatce, że miałam ochotę złapać się przy wszystkich za pierś i
zacząć szlochać. Było mi tak cholernie niewygodnie we własnej skórze, że chyba
najlepszym wyjściem z tej sytuacji było zwyczajne opuszczenie lokalu.
- Dzień dobry, witamy
w Piccolo... – dotarł do mnie głos młodego kelnera, który kątem oka wyglądał mi
na maksymalnie dziewiętnaście lat, ale nawet nie zwróciłam na niego uwagi. –
Stolik dla jednej osoby?...
Ciśnienie podniosło mi
się nagle tak raptownie, że aż wciągnęłam ze świstem powietrze, gdy dostrzegłam
Billa siedzącego po prawej stronie w rogu restauracyjki, patrzącego dokładnie w
moją stronę i poczułam, że moje policzki zabarwiły się na czerwono z dzikiej
ekscytacji na jego widok. Nie miałam pojęcia, dlaczego to aż tak mnie uderzyło,
ale fala motylków, które sprawiły, że chwyciłam się wolną ręką za brzuch,
utwierdziła mnie w przekonaniu, że może istnieć ból, którego się pragnie całym
sobą.
- Poradzę sobie,
dziękuję... – rzuciłam nieobecnie i poszłam, przyciągana siłą jego spojrzenia,
które było tak niedorzecznie oczywiste, że musiałam zwymyślać siebie od
kretynek, że nie pozwoliłam mu wcześniej do siebie podejść. Siedział ubrany w
szarą bawełnianą koszulkę z czymś czerwonym na środku, czego nie mogłam rozpoznać,
z dziwnym uśmiechem na ustach i postawionymi do przodu włosami. Wyglądał jak
złośliwy dzieciak, który miał zamiar broić, a przy tym zarost sprawiał, że
doskonale wiedziałam, że nie jest dzieckiem. Zaskakująca mieszanka, która mi
się naprawdę podobała. Gdy byłam o dwa kroki od stolika, poderwał się na równe
nogi i znów dotarło do mnie, jak wysoki był. Będąc na jedenastocentymetrowych
szpilkach, czubkiem głowy sięgałam mu chyba do oczu. Koszulka z sercem
przebitym nożem i napisem na nim „bullshit”. Parsknęłam śmiechem, gdy dotarło
do mnie, że oboje mamy na sobie ubrania od The Squad.
Uniosłam głowę, by
spojrzeć w jego oczy i uśmiech zamarł mi na ustach, gdy do moich nozdrzy znów
doleciał zapach jego perfum. Przełknęłam głośno ślinę, nagle nie wiedząc, co ze
sobą zrobić.
- Cześć, miałem
nadzieję, że jednak przyjdziesz... – wymruczał i pochylił się nade mną, by
pocałować mnie w policzek. Poczułam jego dłoń lekko ściskającą się na mojej
talii i usta na mojej skórze i już nie musiał się odzywać, bym wiedziała, że
Marina kłamała. Nie trzepnęło mnie trochę. Trzepnęło mnie cholernie mocno, choć myślałam, że to niemożliwe. Niespodzianka!
~~~~
Jaram sięęęęę, jaram sięęęęęę płytą! *.*
Elisa - Co ty w ogóle szukałaś na starych blogach? Ja ich znieść nie mogę, bo mam zawsze poczucie, że mogłam je zrobić lepiej o.O Z tym pazurem to trochę poczekasz XD Zrobiłam z Damarsa coś super dziwnego xD I też mam nadzieję, że dodam coś prędzej, niż szóstkę i cieszę się, że ci się podobało :)
Miss - Spoko, pewnie znowu sobie zrobię zastój, więc się nie martw, zdążysz wszystko nadrobić, cokolwiek tam chcesz teraz robić :) I nie wiem, czemu hipokrytki jojczą. I tak sobie, kurwa, kupię wersję Super Deluxe. Chuj wie jakim sposobem.
Ewelina - Yaaay, brawa dla Mariny! xD
Dee - Ja zawsze przerywam w takich momentach. Znaczy kiedyś tak robiłam, bo potem przestałam ^_^
Alice - Dziękuję :)
Sternschnuppe - Ta akcja to taka trochę nie do końca się rozkręciła, ale dobra xD
Unknown - Dziękuję! Cieszę się, że przynajmniej garstce luda się to podoba :)
Sadness - Gdzieś musiałam urwać! I tak cud, że coś w ogóle wyprodukowałam! xD nie obiecuję, że wejdę na twojego bloga, bo właściwie to nic nie czytam, ale postaram się zajrzeć :) I ej, Kaulitz naprawdę się spodobał Aidzie i jeszcze się sama nakręciła, więc musisz ją zrozumieć, to taki efekt uboczny xD
Claudia - Trochę rzygorzutnie. Ale tylko trochę xD I nie musisz lubić obrazka, bo ja go lubię i szacun dla Miss, że mi w końcu bloga naprawiła! <3
Elisa - Co ty w ogóle szukałaś na starych blogach? Ja ich znieść nie mogę, bo mam zawsze poczucie, że mogłam je zrobić lepiej o.O Z tym pazurem to trochę poczekasz XD Zrobiłam z Damarsa coś super dziwnego xD I też mam nadzieję, że dodam coś prędzej, niż szóstkę i cieszę się, że ci się podobało :)
Miss - Spoko, pewnie znowu sobie zrobię zastój, więc się nie martw, zdążysz wszystko nadrobić, cokolwiek tam chcesz teraz robić :) I nie wiem, czemu hipokrytki jojczą. I tak sobie, kurwa, kupię wersję Super Deluxe. Chuj wie jakim sposobem.
Ewelina - Yaaay, brawa dla Mariny! xD
Dee - Ja zawsze przerywam w takich momentach. Znaczy kiedyś tak robiłam, bo potem przestałam ^_^
Alice - Dziękuję :)
Sternschnuppe - Ta akcja to taka trochę nie do końca się rozkręciła, ale dobra xD
Unknown - Dziękuję! Cieszę się, że przynajmniej garstce luda się to podoba :)
Sadness - Gdzieś musiałam urwać! I tak cud, że coś w ogóle wyprodukowałam! xD nie obiecuję, że wejdę na twojego bloga, bo właściwie to nic nie czytam, ale postaram się zajrzeć :) I ej, Kaulitz naprawdę się spodobał Aidzie i jeszcze się sama nakręciła, więc musisz ją zrozumieć, to taki efekt uboczny xD
Claudia - Trochę rzygorzutnie. Ale tylko trochę xD I nie musisz lubić obrazka, bo ja go lubię i szacun dla Miss, że mi w końcu bloga naprawiła! <3
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Kocham Cię!
OdpowiedzUsuńJestem tak podekscytowana tym, że wróciłaś, że nie wiem, co mogę konkretnego napisać! Na pewno brakowało mi Twojej twórczości (nie, nie kłamię). Do tego stopnia, że wróciłam na Twoje stare blogi.
UsuńZ każdym zdaniem, zaczęłam się tak samo stresować tym spotkaniem, jak bohaterka. Poważnie. Takie czekanie jest baaardzo męczące. Muszę przyznać, że w tym odcinku Marina dostała u mnie plus. Teraz twierdzę, że mogę ją polubić.
Myślałam, że Aida spierdzieli spod tej kawiarni, ale nie zrobiłaś mi tego. I mam wizję (za dużo książek), że po słodkiej kawie czy czekoladzie, Bill zabierze ją na koncert, gdzie podają ciepłe piwo i zaciągnie ją gdzieś w ustronne miejsce by pokazać trochę pazura, ale do tego stopnia by Aida nie mogła przestać o nim myśleć i będzie ją nakręcał na siebie i nakręcał....dobra, korba mi się przepala od nadmiaru słodyczy (okres), więc zaczynam pierdzielić od rzeczy.
Mam nadzieję, że dodasz teraz coś prędzej niż 6.
Też się jaram płytą do tego stopnia, że pisać nie mogę, bo usycham, bo już chcęęęęęę!
Dobra, czytałam to dzisiaj rano, więc wyjątkowo nie chce mi się czytać tego od nowa, tym bardziej, że dalej jestem zaaferowana, że Maze jest już w sieci, przez co mogę po raz kolejny się osrać, bo Dylan.
OdpowiedzUsuńAle wracając do rozdziału. Cieszę się, że opanowałaś pracę z ctrl+v i Boże! Dziękuję Ci za ten kolejny rozdział. W końcu udało Ci się pokazać dobrą stronę Mariny i jestem z tego zadowolona, no bo... Kurcze, w ciągu dalszym wiem o tym, że to jest dobra osóbka. I własnie to pokazałaś. Mam też dziwne wrażenie, (w ciągu dalszym) że jej w porządku, wcale nie jest takim w porządku. I jak zawsze miała rację (ta, ciekawe skąd ja to wiem). I jest mi trochę przykro, że Aida została tak poturbowana przez życie, a właściwie jednego, durnego faceta i teraz ma problem z przyswojeniem faktu, że jest ktoś taki jak Kaulitz. Podobają mi się też stylizacje tej dwójki. I to jak opisałaś jej całkowite zmęczenie, poczucie beznadziejności i to jak czas niemiłosiernie się wlókł. Ten fragment chwycił mnie za serce. I jestem szczęśliwa, że znów piszesz, chociaż teraz nie ma bata i muszę przysiąść do swojego rozdziału szybciej niż myślałam. Popsułaś mi moje plany, bejb. Ale się nie poddam.
Kocham Cię i życzę weny.
Btw, też chcę płytę i zastanawia mnie jedno: czemu te hipokrytki tak jojczą, a wszystko wykupiły? B e z s e n s u .
zwiastuje noc bez koszmarów! Doszlam do wniosku, że lubię tego pana K., Aide, a do mariny moge żywić dobre uczucia. Buziaki i czekam na next!
OdpowiedzUsuńI ja też czekam na płytę ;)
Ej no! W najlepszym momencie przerwałaś, jak mogłaś? Lubię tę dwójkę, co prawda nie pasują do siebie, ale przeciwieństwa się przyciągają, prawda? O tak, czas jest nas wstanie okropnie oszukać, ja tak mam dość często. Widzę, że mają dobry gust. I teraz jestem w kropce, totalnie nie wiem co napisać. Ale ja też mam podjarkę na nową płytę! Aw *.* Mam nadzieję, że w tej kwestii te dni szybko zlecą. Czekam i dużo weny życzę! :3
OdpowiedzUsuńDoczekałam się, tak tak tak ! Rozdział genialny, już jestem ciekawa co będzie w kolejnym ; ) Pozdrawiam! : )
OdpowiedzUsuńWróciłaś!!! Jak ja się cieszę! Tęskniłam za Tobą i twoim opowiadaniem! <3
OdpowiedzUsuńA teraz do rzeczy... Jej! Aida spotkała się z Billem! Awww i ten całus w policzek i awww <3
I szybko się coś rozkręca akcja Aidy i Billa ;D Już w 6 odcinku ? :D No brawo XD
Nie wiem co mam napisać, bo jaram się, że w końcu coś napisałaś i jednocześnie płytą ^^ Także,nic mądrzejszego nie napiszę :D ^^
O rany, Uwielbiam Twoje opowiadania, to już trzecie, które czytam, i wciąż zaskakuje mnie moja sympatia do Twojego stylu pisania :)
OdpowiedzUsuńja dopiero zaczynam, ale mam nadzieję, że kiedyś będę tak dobra, jak Ty : )
Przepraszam, ale muszę: o kurwa, ja pierdole!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńChciałam tymi epitetami wyrazić swoje ogromne oburzenie. Nie było Cię tak długo i urywasz rozdział w takim momencie?! Czy Ty chcesz nas, czytelników, zabić?! Kobieto! Zgłaszam oficjalny protest przeciwko publikacji rozdziałów urywanych w momencie, gdy akcja nabiera tempa! Pójdę z tym do Parlamentu Europejskiego :D A tak poważnie to naprawdę uważam, że Aida powinna oddać się w ręce specjalistów. Przecież Kaulitz wypowiedział zaledwie jedno zdanie, a ona prawie zeszła z radości! Nie twierdzę, że na mnie jego głos zadziałby inaczej, no ale kurde.. No dobra... przegiął trochę tym buziakiem w policzek xd Swoją drogą należą jej się ode mnie owacje na stojąco, bo nadal nie wiem, jakim cudem przetrwała te 4 dni. Ja bym dawno umarła.
I również jaram się płytą!
A tak przy okazji, co by nie pozostać bez echa spamu xd Zaczęłam tworzyć własną historię z tą różnicą, że skupiam się przeważnie na postaci starszego Kaulitza. Tak więc, gdybyś miała czas, ochotę bądź po prostu totalnie by Ci się nudziło moja ulubiona autorko (w końcu jak się czegoś chce to trzeba się trochę popłaszczyć xd) to zapraszam Cię do siebie na the-last-chance-story
No i weź napisz coś dalej, bo mnie ciekawość zeżre...
Kocham Ciebie i Twoje opowiadania miłością pierwszą i jedyną!
Twoja głupia, a na pewno pojebana Sadness.
Miło znów poczytać coś dobrego ;) Kurde żal mi Aidy. Ma zrytą psychikę przez faceta, którego imienia nie pamiętam ;( i już go nie lubię i mam nadzieje, że nie pojawi się więcej w jej życiu. Ale pojawił się Bill i będzie robić się rzygorzutnie <3 Prawda? :D Przyzwyczaiłam się do tego Twojego urywania w najlepszych momentach :pp Aaaa i wciąż nie lubię Twojego obrazka w nagłówku? Czy jak to się tam nazywa :D. A więc duuużo weny <3 i czekam na następny! ;))))
OdpowiedzUsuńNie tylko Ty, ale ja się jaram rozdziałem:D Warto było trochę poczekać. I tak, pisząc trochę, jak zawsze mam na myśli długo. Podobało mi się wszystko, opisy jej przeżyć, przeszłości, ubrań, momentów z Mariną, kończąc na reakcji spowodowanej widokiem Kaulitza.
OdpowiedzUsuńMoże i ma trochę pochrzanione w główce, ale przez to jej tok myślenia jest super, świetnie się czyta, rozdział czytałam z jakąś dziką ekscytacją wewnętrzną. Nie pytaj, zawsze tak mam przy Twoich opowiadaniach, walnęłabyś opis konstrukcji strzechy, byłoby tak samo.
Wiem, że nie mam wpływu na Twoją wenę, ale kurcze, niech ona się reaktywuje, bo przerwałaś w najgorszym(najlepszym) momencie, małpo:)
PS też myślę, że w tej fryzurze wygląda najlepiej.
Pozdrawiam
Efekt uboczny to może mieć pigułka gwałtu, a nie młodszy Kaulitz xD A to, że jej się spodobał - zauważyłam już przy pierwszym rozdziale xd Ona jest serio pierdolnięta, ale chyba za to ją kocham ;P
OdpowiedzUsuńA co do mojego bloga, to luuuuuz. Tak tylko napisałam ;D
Siedzę z rozdziawioną gębą, kobieto! Końcówka najzajebistsza na świecie!!! Czemu nie dane mi było wcześniej tego przeczytac?! Ale nadrabiam, nadrabiam i mam nadzieję, że te kolejne rozdziały są równie zajebiste, jak ten. :D
OdpowiedzUsuń