czwartek, 21 sierpnia 2014

05. When Running Doesn't Work Anymore.

Nigdy nie byłam fanką jakiegokolwiek zespołu. Interesowałam się nimi, owszem, w swoim czasie chodziłam na koncerty, ale nigdy... nie kupowałam płyt, nie czytałam informacji, po prostu słuchałam muzyki, ewentualnie chciałam wiedzieć, jak nazywają się członkowie zespołu. Zdarzało mi się, że coś utknęło mi w głowie bardziej, więc może czasami prześledziłam krótką biografię jak na przykład Jareda Leto z Thirty Seconds To Mars. W późniejszym okresie musiałam jednak takie rzeczy wiedzieć, by móc działać jako darmowa Wikipedia dla Dereka, bo on uparł się, że musi znać koniecznie wszystkich. Czasami robiłam za jego osobistą asystentkę, ale nie przeszkadzało mi to, bo to nie były informacje, których nie było warto znać. W ten sposób wiedziałam, kim należy się zainteresować ze względu na jego sławę, bądź ze względu na to, jaki miał potencjał.
Bill Kaulitz należał do tej drugiej grupy. Nigdy, co prawda, go wcześniej nie spotkałam, a przynajmniej nigdy wcześniej nie rzucił mi się w oczy, a może to nawet i lepiej. Tak czy inaczej, ten człowiek miał pod sobą cały arsenał w większości porąbanych fanów, którzy byli zdolni zrobić dla niego wszystko do tego stopnia, że mogło to czasami zahaczać o stalking, w związku z czym był ważną osobą ze względu na zasięg każdego poczynania ze swojej strony. Takie były suche fakty, które mnie już nie dotyczyły.
Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia ze znaną osobą, której fani na okrągło kręcili się wokół niej i niestety wszystko, co dobre, kończyło się zdecydowanie za wcześnie.
Poniedziałek zaczął tak samo jak każdy poniedziałek lubił się zaczynać – lenistwo, ospałość, zmęczenie i błaganie, by minuty nie pędziły tak szybko. Pieczenie, przygotowywanie, wyjazd na zakupy, sprawdzenie, czy na pewno niczego nie brakuje i otwarcie Damar’s Place dla klientów. W naszej restauracyjce nie kręciło się ich tak dużo, choć nie mogłyśmy narzekać na ich brak do tego stopnia, że szkodziło to naszemu budżetowi. I wszystko działo się perfekcyjnie normalnie do momentu, kiedy zakończyła się pora lunchu, ja wysłuchałam szczegóły pijaństwa Mariny i Shauna i drogi do jej łóżka i w końcu mogłam wyjść z kuchni, by posiedzieć z przyjaciółką w głównej sali. Siedząc z zegarkiem w ręku, uznałabym, że prawdopodobnie koło trzeciej szesnaście w Damarsie pojawiły się cztery dziewczyny w wieku koło osiemnastu lat, ubrane w stylu poróbki Jessiki Alby – jakkolwiek ona miała na imię – chichocząc wściekle. Każda, zaraz po zamknięciu drzwi, zaczęła się rozglądać wokół, by później zacząć gapić się w iPhony piątki. Każda taki miała. Spojrzałyśmy po sobie z Mariną, równocześnie wzruszając ramionami, podzielając wzajemne niezrozumienie, a wtedy dwie z nich podeszły do miejsc przy ladzie, gapiąc się na telefon tak, jakby obsługiwały właśnie GPS i nie mogłam się opanować, by nie spojrzeć na nie spod uniesionej brwi.
- Witamy w Damar’s Place, jak... – urwałam, gdy nawet nie zwróciły na mnie uwagę, robiąc jakieś głupie miny do telefonu.
- I co i co i co? – trzecia, czerwonowłosa podeszła do dwójki, przepychając się tak, by też mogła spojrzeć na ekran iPhone’a. Cokolwiek tam było, okej? Normalnie miałabym to gdzieś, gdyby nie to, że te laski robiły trzodę w miejscu publicznym. – Ej, to tutaj. – oznajmiła poważnym tonem, a dwie brunetki wciągnęły ze świstem powietrze. – Blat jest ten sam, solniczka i pieprzniczka zresztą też. No i serwetki. I talerz ten sam, co ma tamten pan zaraz przy wejściu. Suuuuper!
Czwarta, która była blondynką, podleciała do trójki i cała grupka zaczęła chichotać, jakby odkryły coś abstrakcyjnego. I wtedy do mnie dotarło to, co Marina powiedziała na głos.
- Fanki miłego pana, który za tobą łazi, co?
Cóż...
Nie chciałam się w to wplątywać, więc po prostu je zignorowałam, choć wcale nie było łatwo, kiedy stały właściwie zaraz przede mną, szczebiocąc jak dzieci z podstawówki na widok swoich ulubionych zabawek. Nie rozumiałam tego, naprawdę. Czy to nie uwłaczało im godności, to ich zachowanie na widok miejsca, gdzie jadł ich idol? W końcu to był tylko człowiek. Który, cóż, miał więcej pieniędzy, swój świat i swoich ludzi.
- I tak nie sądzę, żeby się jeszcze tutaj pojawił. – odpowiedziałam Marinie, mając gdzieś etykietę i nawet nie kwapiąc się, by zacząć używać angielskiego. W końcu dziewczęta mnie zignorowały, więc też mogłam to zrobić, czyż nie?
- Czemu nie? Ach, właśnie, widziałam, jak za tobą wychodził z klubu. – zreflektowała Marina, a ja skinęłam głową. – Tylko mi nie mów, że go spławiłaś! – rzuciła przez zaciśnięte zęby tak ekspresyjnie, że spod niebieskiej chusty robiącej jej za opaskę wysunął się kosmyk włosów. Powinna chyba przejść się do fryzjera i poprawić to ombre, bo jaśniejsza część włosów była już za nisko, tylko... No tak, raczej nie miała kiedy to zrobić. Cud, że udawało nam się pod koniec tygodnia zarezerwować miejsca u kosmetyczki, bo nasz wygląd byłby przykry nie tylko dla nas samych.
- Nie spławiłam go. – burknęłam wymijająco, a ona spojrzała na mnie sceptycznie. – No co? Nie spławiłam go. Była taksówka, to wsiadłam i spieprzyłam. – wzruszyłam ramionami, zdając sobie sprawę, że moje zachowanie nie było całkowicie normalne. Ale Boże, ten człowiek robił ze mną coś dziwnego. – Nie chcę o tym gadać. – machnęłam na nią ręką i westchnęłam. – Co z Shaunem? Widzicie się dzisiaj? – spytałam, ale zanim usłyszałam odpowiedź, czerwonowłosa chrząknęła znacząco i zerknęłam na nią, ledwo opanowując swoją własną mimikę, by nie pokazać jej, jak bardzo mnie irytowała ona i jej trzy koleżaneczki. – Więc zdecydowałyście się na coś? – uśmiechnęłam się na tyle przyjaźnie, na ile było mnie stać, a ona pokiwała szaleńczo głową.
- Naleśniki z owocami. – wyrecytowała, nie przestając się kiwać i przemknęło mi przez głowę, że wyglądała jak ćpunka na głodzie. Nie miałam nic do fanów, naprawdę. – Razy cztery. Najlepiej żeby wyglądały tak jak tu. – i wyszarpnąwszy iPhone’a z ręki jednej z brunetek, pokazała nam wyświetlające się na ekranie zdjęcie z Instagrama Kaulitza. Nie miałam nic do fanów. Nie miałam.
- Naleśniki podajemy tylko... – zaczęła Marina, najwyraźniej zaczynając się denerwować ich zachowaniem bardziej niż ja, ale powstrzymałam ją, zaciskając lekko rękę na jej ramieniu.
- Naleśniki podajemy tylko w czasie lunchu, ale dla czteroosobowego zamówienia możemy zrobić wyjątek. – powiedziałam, uśmiechając się szeroko, choć sama nie wiedziałam, czemu tak zareagowałam. Przecież moje złe zachowanie nie przedostałoby się z obozu „FANI” do obozu „KAULITZ”, prawda? Dlaczego mi na tym zależało? – Coś jeszcze? – szturchnęłam delikatnie Marinę, a ona z westchnięciem zaczęła naliczać zamówienie na kasie.
- Kawę! Cztery razy kawa!
- Polecamy muffinki owocowe. – podchwyciła moja przyjaciółka, zauważając chyba, że szykowało się zamówienie Kaulitza razy cztery, dla którego można było zrobić wyjątek. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie ich więcej.
- A Billy brał muffinki? – wydyszała druga brunetka i obie spojrzałyśmy po sobie z Mariną.
- A kim jest Billy? – spytałam, mrugając oczami tak, jakbym nie miała pojęcia, o kim one mówiły.
- Bill Kaulitz z Tokio Hotel! – wywaliły wszystkie na raz, a ja potrząsnęłam głową.
- Nie znam takiego zespołu. Ty znasz? – pytałam Marinę, a ona wzruszyła ramionami. – Bo to zespół, tak? – dopytywałam się dalej dziewczyn, a one posłały mi spojrzenie, którym pewnie zawsze mierzyły osoby, które nie były fankami. Nie mam nic do fanów. Wciąż.
- Oczywiście, że to zespół, ale skoro wy się obracacie w temacie lat sześćdziesiątych, to nie powinnam się dziwić, że ich nie znacie. – machnęła na mnie ręką, a ja znieruchomiałam, licząc w głowie do dziesięciu. Nie mam, kurwa, nic do fanów. – Lepsze nic niż One Direction. – dodała, a reszta ochoczo się z nią zgodziła.
Czy tylko ja miałam wrażenie, że fan zawsze miał problem z akceptacją innej muzyki? Tak, teraz już wiem, dlaczego nie jestem fanką.
- Ciekawe, czy Billy z którąś rozmawiał. – rzuciła cicho blondynka do pierwszej brunetki, a ja uniosłam brew, nie wierząc, że one zachowywały się tak całkowicie serio. – Ale wątpię, bo on nie obraca się wokół tak sztucznych osób.
A podróba Jessiki Alby to co?
Zaczynało mnie to już porządnie drażnić. Nie tyle to, co gadały, ale to, że nie potrafiły się zachować przy ludziach. Tu, do cholery, wciąż siedzieli inni klienci, którzy zaczynali się na nas gapić, a to wcale nie podnosiło nam renomy.
- A dziewczyny i tak woli naturalne. – przytaknęła druga brunetka, a ja nie mogąc się już powstrzymać, przywaliłam sobie dłonią w twarz.
- Cztery kawy, cztery naleśniki, coś jeszcze? – spytałam, wciąż wymuszając uśmiech na ustach, a one zerknęły na siebie i na iPhone’a, wyrocznię lunchu, zupełnie nie zwróciwszy uwagi na to, co robiłam. Boże, jeszcze tylko kilka godzin i do domu. Dam radę.
Nie znosiłam poniedziałków.
- Nie, to wszystko. – czerwonowłosa najwyraźniej wiodła prym w czteroosobowej grupce, wypowiadając się za wszystkie, ale mnie to nie interesowało. Zabrałam się na zaplecze, by zrobić te cholerne naleśniki i mieć je z głowy.

Problem był taki, że zestaw fanowski nie pojawił się tylko jeden raz, a gdy w wolnej chwili poirytowana weszłam na stronę z aktualnościami na temat Tokio Hotel, okazało się, że widniał tam adres Damar’s Place. Byłam zmęczona. Naprawdę, byłam tak zmęczona, że ledwo radziłam sobie z tym, że fanki zachowywały się nienaturalnie głośno tak, że niektóre potrafiły zagłuszyć muzykę w sali, a gdy robiłam cokolwiek w kuchni, one i tak sprawiały, że je słyszałam. Problem był taki, że nie miałam na to wszystko siły, a to dopiero był poniedziałek. Niech ja wyrażę się jasno – przetyrana w poniedziałek, martwa w piątek. Dokładnie kilka godzin wystarczyło, bym znów miała łzy w oczach. Mogłam się domyślić, że jeden dzień przerwy nie zrobi różnicy, ale ta różnica się pojawiła, dając mi nadzieję na wytchnienie. Na chwilę. A potem przyszły te dziewczyny i wszystko legło w gruzach. Brodziłam między nimi, poszukując jakiegokolwiek punktu zaczepienia, ale nic. Kompletnie nic. Kawa odebrała mi senność z oczu, ale tym samym podniosło mi tak ciśnienie, że gdy trzecia grupka fanek pojawiła się po siedemnastej, musiałam wyjść, by nie zacząć na nie wrzeszczeć. Byłam wyrozumiała. Bóg mi świadkiem, że potrafiłam zrozumieć rzeczy, które dla niektórych były zbyt trudne do pojęcia, ale w momencie, gdy nie mogłam poradzić sobie sama ze sobą, te dziewczyny doprowadzały mnie do szału. I miały kompletnie za grosz prywatność nie tylko Kaulitza, ale także naszą. Wciąż kłamałyśmy, że nie miałyśmy pojęcia, kim był ów Bill aka „Billy”, a przez to grabiłyśmy sobie, jakby naprawdę nie istniała opcja, by go nie znać. W końcu któraś – na kolejnym iPhonie, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy Kaulitz nie ma tego telefonu – pokazała nam jego zdjęcie, od czego mi zrobiło się gorąco do tego stopnia, że prawdopodobnie się zarumieniłam, a gdy wtedy też uznałyśmy, że go nie pamiętamy, zaczęły nam gadać, że mamy szczęście, że nie ma tu więcej UFO. Jakich UFO? Tokio Hotel miało coś wspólnego z kosmitami? Więc w końcu zamknęłam się w kuchni, zmuszając tym samym Marinę do poradzenia sobie z tymi dziewczynami. Szanowałam fanki. Jeszcze.

Zamknięcie restauracji dla klientów nie oznaczało tak naprawdę, że czas naszej pracy się skończył. Co prawda jeszcze przed osiemnastą zaczynałyśmy sprzątać, ale tylko wtedy, kiedy już nikogo nie było, mając na uwadze komfort klienta. Trzeba ogarnąć salę, kuchnię tak, żeby wszystko błyszczało i pachniało, choć to nigdy nie było czasochłonnym zajęciem i nawet nie byłam pewna, czy to była zasługa nas, czy ludzi, którzy tutaj przychodzili. W międzyczasie przebierałyśmy się w nasze normalne ubrania, odwieszając sukienki na wieszaki, na których wisiały jeszcze trzy zastępcze. W środy i soboty oddawałyśmy trzy do prania, więc każdego dnia wszystko było czyste i pachnące. Zliczałyśmy stan kasy, robiłyśmy raporty, a gdy któraś z nas robiła listę produktów, które należało kupić z rana, druga szła wynieść śmieci. Dziś padło na mnie, więc z niewyraźną miną ustawiłam sobie dwa duże worki przy drzwiach, wciąż będąc za słaba, by poradzić sobie od razu ze wszystkim i wyszłam na dwór, niemal ciągnąc za sobą wór niczym nieudana wersja Świętego Mikołaja. Całe szczęście, że śmietniki były zaraz po prawej stronie, bo jakoś nie uśmiechało mi się bieganie w szpilkach ze śmieciami przez cały parking. Wrzucając worek do kontenera, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie paliłam. Zawsze to mogła być wymówka na zrobienie sobie przerwy, choć z drugiej strony każda przerwa sprawiała, że jeszcze mniej chętnie pracowałam. Westchnęłam żałośnie, próbując podbudować się myślą, że jeszcze trochę i wrócę do domu, by pójść do domu, zasnąć, wstać i znów zasuwać do pracy. Przymknęłam na chwilę oczy, oddychając miarowo, gdy coś ścisnęło mnie za gardło na myśl o moim dziwnie beznadziejnym położeniu. Nie powinnam być tym aż tak zniechęcona, bo w końcu lepsze było posiadanie pracy, niż nie posiadanie niczego, czyż nie? Dlaczego nie potrafiłam o tym szczerze porozmawiać z Mariną? Może by mnie zrozumiała i razem byśmy coś wymyśliły?
Otworzyłam oczy, gdy do moich uszu dobiegł warkot silnika i zobaczyłam wjeżdżającego na parking starego Jaguara. Ze zmarszczonym czołem rozejrzałam się wokół, ale prócz mojego Escalade’a i Cruise’a Mariny, nie było tutaj żadnego innego samochodu, jak zwykle zresztą. Wzruszyłam ramionami i powlokłam się do środka, jeśli w szpilkach w ogóle istniała opcja wleczenia się.
- Aida? Mogłabym się wcześniej zmyć? – spytała na samym starcie moja przyjaciółka, wlepiając wzrok w Blackberry Q10, jakby widziała w nim coś fascynującego i nawet nie musiałam się o nic pytać, by wiedzieć, o co chodziło.
- Tylko nie próbuj mnie w taki sposób częściej wykorzystywać. – przewróciłam oczami, ale wtedy też wszystkie puzzle wskoczyły na swoje miejsce. – To Shaun ma Jaguara? – zapytałam, a Marina spojrzała na mnie spod uniesionej brwi i wzruszyła ramionami. – No bo przyjechał, więc myślałam, że to on. – dodałam, a ona potrząsnęła głową.
- Shaun przyjedzie za godzinę do domu, po prostu chciałam mieć czas na przygotowanie się. – powiedziała i tym razem to ja wzruszyłam ramionami. – To idę. – uśmiechnęła się szeroko i w podskokach dopadła się do mnie, by mnie mocno cmoknąć w policzek. – Do jutra, skarbie! – porwała w biegu swoją torebkę i zorientowałam się, że już wszystko wcześniej przygotowała. Świetnie. Najwidoczniej nie musiałam palić, by robić sobie przerwy, bo wystarczyło, żebym znalazła sobie faceta.
Choć o to było trudniej niż o nałóg nikotynowy.
Ziewnęłam i mrugając ciężko powiekami i powiodłam wzrokiem po blatach stołów, by sprawdzić, czy Marina w ogóle zaczęła robić listę zakupów i w końcu ją dojrzałam, wzdychając z ulgą. Tylko, że była na niej zapisana tylko jedna rzecz. Jezu...
Kręciłam się po kuchni, zliczając wszystkie produkty, mając w głowie poukładane ilości rzeczy, które były mi potrzebne do gotowania i pieczenia i zapisywałam w notesie braki. Większość liczb była stała, więc je też zapisywałam z pamięci, choć mimo wszystko rozglądałam się, by się upewnić, czy nie zrobiłam gdzieś błędu. Za piętnaście siódma ziewałam już tak, że zaczynała mnie boleć od tego twarz, ale przynajmniej wszystko było już zapięte na ostatni guzik. Zgasiłam światła, odłączyłam od prądu co trzeba i zabrawszy torebkę, do której zapakowałam notes i telefon, zabrałam się do wyjścia. Otworzyłam zaledwie drzwi, a do moich nozdrzy dopłynął zapach palonego tytoniu i mruknęłam sfrustrowana. To tyle w temacie moich dzisiejszych myśli na temat nałogu. Potrząsnęłam głową, wybierając odpowiedni klucz, by zamknąć drzwi i pisnęłam głośno, odskakując do tyłu, gdy dostrzegłam kogoś opierającego się o ścianę. Przytknęłam dłoń do walącego serca, otwierając szeroko oczy z gwałtownego napływu adrenaliny, a gdy wychyliłam się, by zobaczyć, dlaczego ktoś tak po prostu stał sobie przy drzwiach wyjściowych, wytrzeszczyłam oczy jeszcze bardziej i zemdliło mnie z nadmiaru motylków. Bill Kaulitz stał oparty o ścianę w czarnej czapce bejsbolówce, bordowej koszulce od Diora, czarnych spodniach z YSL, ciemnobrązowych butach za kostkę od Hilfigera, a w jego ustach dymił się wciąż palący się papieros. W jednej sekundzie przypomniało mi się, że trzech przypadkach na trzy od niego zwiałam, a teraz nie miałam żadnej możliwości ucieczki. Boże, jaki on był wysoki. Derek miał chyba metr osiemdziesiąt siedem, ale ten musiał mieć sporo ponad metr dziewięćdziesiąt. Zacisnęłam zęby, gdy zrobiło mi się nienaturalnie gorąco i ślina napłynęła mi do ust. Chciałam schować dłonie, bo miałam poczucie, że zaraz zaczną mi drżeć, ale wtedy też dotarło do mnie, że trzymałam drzwi otwarte, wychylając się zza nich jak kompletna idiotka. Co ja miałam zrobić? Czy powinnam się odezwać? Boże, to było takie męczące!
Chwilę później, gdy w końcu przestałam go skanować, co nie było całkowicie zdrowym objawem z mojej strony, zorientowałam się, że Kaulitz na mnie patrzył z pełnymi ustami wygiętymi w półuśmieszek i kolejna fala motylków, które zaatakowały moje podbrzusze sprawiła, że miałam ochotę zacisnąć nogi i sapnąć głośno. Nie rozumiałam tego, co się działo ze mną, kiedy ten facet był w pobliżu, ale... I wtedy moje nozdrza poczuły najbardziej ociekający seksem zapach męskich perfum, aż – nie wiedzieć czemu – moje nogi z waty same wyprowadziły mnie z restauracji. Stanęłam nieprzytomnie przed Kaulitzem w szarej koszulce na ramiączkach – jednej z niewielu, które nie były dziurawe – od T-Squad, granatowych jeansach od D&G, mając na nogach odkryte ciemnogranatowe szpilki z wykończeniem w kolorze ecru od Ralpha Laurena i nie wiedzieć czemu, poczułam się idealnie do niego dopasowana. I czułam, że mogłabym ubrać się w dresy, zrzucić szpilki i elegancję, której się nauczyłam i wtedy też bym pasowała. Oddychałam ciężko, dosłownie wciągając zapach jego perfum wymieszanych z tym papierosowym jakby były najlepszymi narkotykami, tymi które dają największego kopa. Stojąc tak przed nim, czułam się absurdalnie na miejscu, choć nie mogłam ukryć nawet sama przed sobą, że dreszcze, które mnie co chwilę przeszywały, były spowodowane czystym przerażeniem jego osobą. I to był powód, dla którego uciekałam. Zamrugałam oczami, robiąc krok do tyłu, nie wiedząc, skąd nagle wzięła się we mnie siła, by to zrobić. Być może dlatego, że moja podświadomość poszukiwała sytuacji, która pozwoliłaby mi zniknąć. Chciałam zniknąć, bo on... Bo przez niego czułam zbyt intensywnie.
- Już zamknięte. – wymamrotałam, wkładając klucz do zamka, by w końcu wypełnić swoje powinności względem restauracji. – Ale zapraszam jutro. – dodałam niepewnie i zastygłam w bezruchu, nie wiedząc co robić dalej, gdy klucz nie dał się więcej przekręcać w prawo. Powinnam odejść, ale nie potrafiłam go zostawić. O co mi chodziło?
- Wiem, że jest zamknięte. – odpowiedział i zamknęłam na chwilę oczy, pławiąc się w tak cholernie przyjemnej dla ucha barwie jego głosu. Nie był niski, nie był wysoki... i tak ujmujący, że stał się kolejną rzeczą, która kazała mi stać przy tych pieprzonych drzwiach jak kretynka z kluczem, który przekręcałam, choć przecież już się nie dawał. I ten zapach, który mnie drażnił. Wyczuwałam pieprz, piżmo i chciałam przysunąć się bliżej, bo gdy tylko pomyślałam o tym, jak musiał pachnieć w zagłębieniu szyi, aż mi zawirowało przed zamkniętymi oczyma. Przełknęłam ślinę, zaciskając usta w cienką linię. – Twoja przyjaciółka mi o tym powiedziała. – natychmiast otworzyłam oczy, nagle zdając sobie sprawę z sytuacji. Miałam już wracać do domu. Nie mogłam tracić czasu na tego człowieka, jeśli chciałam być w miarę wypoczęta jutrzejszego dnia. W ogóle nie mogłam tracić na niego czasu, cokolwiek ode mnie chciał!
- W takim razie zapraszam... – odwróciłam się do niego i nagle zaschło  mi w ustach, gdy stanął do mnie twarzą w twarz, nie przestając uśmiechać się półgębkiem. Serce waliło mi tak, że aż dudniło mi w głowie i czułam się tak, jakbym była pijana. Musiałam się naćpać jego zapachem, do cholery. Co się ze mną działo? Nawet Derek nie działał na mnie w taki sposób na samym początku. Czy to było perfekcyjnie normalne, by tak na kogoś reagować? Robiłam z siebie nieustannie kretynkę i nie umiałam przestać. - ...jutro. – dokończyłam, gdy przypomniało mi się, że coś mówiłam i odchrząknęłam, wyciągając w końcu klucz z zamka i wrzucając go na dno torebki. Tylko to wystarczyło, bym nagle poczuła się nie na miejscu. I torebka i każda rzecz prócz cholernej bielizny, była prezentem od Dereka, a  nie mogłam powstrzymać się od lgnięcia do kompletnie obcego mi faceta. Co to o mnie świadczyło?
- Nie przyszedłem do restauracji, o czym powinnaś doskonale wiedzieć, skoro trzy razy zwiałaś, byle tylko ze mną nie porozmawiać. – poderwałam głowę, wciągając ze świstem powietrze i znieruchomiałam, sparaliżowana przez jego przewiercający mnie na wylot wzrok. Już się nie uśmiechał. Patrzył na mnie ze zmarszczonym czołem, a ja poczułam się zażenowana własną głupotą. Nie mogłam sądzić, że tego nie zauważył, prawda? – Jestem Bill. – wystawił do mnie rękę, a ja drgnęłam gwałtownie, robiąc krok do tyłu. Dlaczego nie chciał odpuścić? I dlaczego ja nie chciałam, by odpuścił? To szło w złym kierunku, a ja wcale tego... Boże, ja nie miałam na nic czasu, ja nie miałam czasu na własne życie, a jeśli on...
- Aida. – wydukałam i zanim się spostrzegłam, moja dłoń zatonęła w jego ciepłych palcach i zacisnęłam szczękę, czując dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Boże, jaka fantastyczna w dotyku dłoń. Ciepła, pewna, choć szczupła, ale wyraźnie czułam drzemiącą w niej siłę. Kobieta, która ją trzymała na co dzień, musiała się czuć wybornie i wyjątkowo i chciałam sobie wmówić, że do mojej pasowała jak ulał.
- Miło mi cię poznać, Shaun wiele mi o tobie opowiadał. – rzucił, a ja wyrwałam rękę z uścisku, patrząc na Kaulitza z szeroko otwartymi oczyma.
- Znasz Shauna. – wywaliłam, a on skinął głową, co sprawiło, że ciśnienie podniosło mi się drastycznie tak, że zaczęło mi szumieć w uszach.
- Ostatnio był z nami w... W Bootsy Bellows... – zmarszczył czoło, najwyraźniej nie rozumiejąc mojej reakcji. Boże, nie chciałam, żeby cokolwiek rozumiał. Chciałam wrócić do domu i nawet nie chciałam wiedzieć, czy to, że znał Shauna, znaczyło, że znał też Dereka. Nie chciałam, żeby go znał. Jeśli już miał mi się tak bardzo podobać, nie chciałam, żeby miał cokolwiek wspólnego... Och, Boże. Spokojnie. Może on... Shaun nie... Potarłam czoło drżącą ręką, czując narastającą panikę. Znane osoby to zło. Co ja tutaj robiłam? – W takim razie udajmy, że nie znam Shauna i nic nie mówił... – odezwał się skonfundowany, a ja potrząsnęłam głową i zapięłam z zamachem torebkę.
- Nie chodzi o Shauna. – mruknęłam i mimo naturalnej ogłady i znajomości jakiejkolwiek kultury, po prostu się odwróciłam i ruszyłam w stronę Escalade’a, jak gdyby Bill Kaulitz wcale nie stał tam pod ścianą. – Przepraszam, muszę wrócić do domu, bo... – urwałam, gdy nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Co za różnica? I tak musiał mnie już uznać za wariatkę i choć wcale tego nie chciałam, nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu. Dlaczego trzęsłam się jak wtedy, kiedy na własnej skórze dowiedziałam się, jak to jest być zdradzonym? Jezu, ja najwyraźniej musiałam być bardziej pokiereszowana, niż sądziłam wcześniej. Chciałam uciec . Po prostu zniknąć z zasięgu Kaulitza. Mogłam być wszędzie, tylko nie tam gdzie on. Żądałam za dużo?
- Poczekaj chwilę! – usłyszałam za sobą i chociaż próbowałam zwiać, nie mogłam nie posłuchać. Zatrzymałam się, choć nawet nie odwróciłam się w jego stronę, ale nawet nie musiałam, bo szybko znalazł się obok mnie. Wbiłam wzrok w ziemię, nie mogąc przestać bać się na niego patrzeć, ale widok jego spodni wcale nie ułatwiał. Zapadła między nami cisza przerywana jedynie głośnymi oddechami, a ja wciąż miałam problem z przetłumaczeniem sobie, że nie powinnam aż tak go od siebie odpychać. Miałam milion powodów, ale kontrargumenty były mocne i powinny obalić wszystkie wady. Chciałam tego, do cholery, więc czemu wciąż byłam taka niezdecydowana? Przecież my się nawet nie znaliśmy. Odpychałam go, jeszcze zanim zdążyłam z nim porozmawiać chociaż głupie pół godziny! – Daj mi jeden powód, dla którego mam przestać chcieć cię poznać. – oznajmił poważnie i choć tego nie rozumiałam, poczułam łzy w oczach. Emocje, które mnie ogarniały, były zbyt ciężkie, by je znieść z lekkością, którą miałam przy Dereku. Nie rozumiałam tego i dlatego nie wiedziałam też, co mu odpowiedzieć. A co jeśli wie o Dereku? Nie, gdyby o nim wiedział, wolałby się trzymać ode mnie z daleka. Przeszłość zawsze jest kulą u nogi, a u mnie kula nie jest nawet moją winą. – Świetnie, więc będę na ciebie czekał o siódmej w sobotę w Piccolo na Venice Beach, a do tego momentu nie przyjdę do Damar’s Place, choć jedzenie jest genialne. - oznajmił, nareszcie zostawiając mnie w spokoju. Odważyłam się podnieść wzrok dopiero wtedy, gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwi od samochodu i zorientowałam się, że Jaguar należał do niego.
Boże, on czekał na mnie prawie pół godziny...

~~~~

Problem jest tylko taki, że nie mam więcej rozdziałów, więc uprzejmie informuję, że następuje dłuższa przerwa. Mam nadzieję, że uda mi się ogarnąć tego bloga, dopracować Damarsa także w swojej głowie i stworzyć dalsze części.

Miss - A ja tam lubię Marinę xD Kaulitz powinien zakupić sobie lasso na Aidę i by miał spokój, ot co xD I były uprzejme, pewnie dlatego nie dodały zestawu fanowskiego. Co będzie, jak zamówi coś innego? Strach się bać :D
Edyta - Ja też ich nie lubię, ale mi się przydadzą. Wam pewnie też :D
Sternschnuppe - Jeśli chodzi o wakacje, nie ma tak hop siup ani hip hop. Ale spoko, kiedyś może nadejdą te piękne czasy... xD I wątpię, żeby przerwa trwała tak krótko. Ale jak wrócę, to z zestawem rozdziałów!
A przynajmniej mam taką nadzieję... xD
Unnecessary - A dzięki xD Takie życiowe z tym żulem xD I słusznie sądzisz co do jej podejścia do Kaulitza. I pojawi się, o to się nie martw :) I także słusznie sądzisz z tym, że nie pójdzie mu z nią łatwo. Ale na szczęście na samym początku będzie miał tyle cierpliwości, ile potrzeba ^_^
Dee - A no miejmy nadzieję, że się do niej nie zrazi :D
Vergessen Engel - Pierwsze co, to potrzebuję normalnego laptopa >.<
szczyt marzenia - Dziękuję. A co dalej, to zobaczymy ^_^
Sadness - Rozdział będzie, jak będę miała kiedyś nowego laptopa, a kiedy to nastąpi, to nikt tego nie wie o.O I cieszę się, że Ci się podoba, chociaż tutaj prawie nic nie ma xD Aida chyba to przeżyje xD Znaczy, jak to napiszę i tak wyjdzie, to tak będzie (Bill z DPM był osom) xD I nic nie szkodzi, że dopiero teraz komentujesz :* Ostatnio czytałam LFN i się załamałam. Dobrze, że go przerwałam, amen. Ja też czekam na nowy rozdział!
* Ej! Bez depresji tylko! Ja też bym chciała coś napisać, ale cóż. Przynajmniej mam początek i chyba mam okres, kiedy zbieram inspirację na dalsze części. Mam nadzieję, że kiedyś jednak się tutaj coś pojawi... :)

11 komentarzy:

  1. Masz powtórzenie na sam koniec.
    I muszę zauważyć, że wcale mnie nie zdziwi jak za moment polecą hejty na Marinę, bo O BOŻE zostawiła Aidę samą z całym syfem. Pragnę zauważyć, że 3/4 kobiet by tak zrobiło, jeśli jest się zakochanym i ma się szansę na odzyskanie faceta swojego życia.
    A pozostając w temacie Mariny, znając ją, zastanawiam się jak bardzo musiała doszlifować swoją cierpliwość, że nie wyjebała żadnej z dziewuch za drzwi, komentując "zamykamy dzisiaj wcześniej". Bo jak słowo daję... Tak, dlatego w sumie chyba jednak sama też nie mogę się nazwać fanką, bo takie podejście jakie opisałaś (co jest genialne i tak kurewsko prawdziwe) można skwitować słowem: chore.
    Przechodzę do Aidy. Ha, kurwa geniusz Kaulitz tym razem nie pozwolił jej spierdolić. Co prawda jego obraz obecnie znów mi pedalstwem zajeżdża (ciekawe czemu), to tu ratujesz mu dupę faktem, że zachowuje się w taki sposób. Szkoda tylko, że nie wpadł na ten pomysł wcześniej. Może wtedy w klubie by nie uciekła mu sprzed nosa? Może i ona by znalazła sobie kompana do nocnej zabawy? Tak, ja wiem, że nikt nie zrozumie sensu moich słów i wyciągnie pochopne wnioski, ale wiem, że ty wiesz o co mi chodzi, a tego tylko chcę. och!
    Poza tym... Jaguar. Tak. Me... me... me like it!
    I powinny dodać do menu "zestaw fanowski" naleśniki z owocami i kawa w cenie specjalnej 25$. Z dodatkową dopłatą: kromka chleba niemieckiego 10$ :D

    Kocham Cię, weny, nowego laptopa, czasu, CIERPLIWOŚCI i w ogóle.
    Hater gonna hate. Peace & Love
    ♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla tych fanek, to powinny nawciskać, że zamówił to, to i jeszcze TO. Ojej wyszło 50$? Drogie dziewczęta, czego nie robi się dla idola:D Wyjątkowo zabawny rozdział, pasuje do tego lekkiego opowiadania.
    A tak poważnie, nie lubię Twoich "dłuższych" przerw, małpo:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedna, biedna Aida. Ty weź jej zrób jakieś "krótkie wakacje", bo się dziewczyna przepracuje. Do tego wkurzasz biedaczynę fankami "naszej supergwiazdy"... XD
    Łołołołoł jak żeś zaszalała z Kaulitzem. Czy Aida nie może jak człowiek z nim pogadać tylko spieprza?! Przynajmniej jakaś inicjatywa ze strony Billa.
    Nie lubię jak masz dłuższe przerwy, wiesz? Także, niech ta "dłuższa przerwa" trwa max tydzień! :D No to tego... tyle ode mnie :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Porównanie Toma do żula mnie rozbawiło. Plus dla ciebie :)
    Twoja główna bohaterka jest naprawdę dziwna. Powoli, litera po literze próbuję przyzwyczaić się do tego, ale mimo wszystko nadal uważam, że przydałby jej się psychiatra. Jej uczucia to prawdziwa mieszanka wybuchowa. I myślę, że nie tylko ja ich nie ogarniam, ale i sama zainteresowana. Sądzę, że to wszystko, co się z nią dzieje to nie tylko reakcja na Billa, ale kulminacja tych wszystkich doświadczeń, które zebrała do tej pory. Mam jedynie nadzieję, że nie zrobi czegoś głupiego. Na przykład nie przyjdzie na spotkanie z Kaulitzem.
    Mimo wszystko muszę przyznać, że wytrwałość Wokalisty mnie rozbraja. Musi mu na niej bardzo zależeć, skoro z taką upartością próbuje z nią porozmawiać. Oby był cierpliwy, bo coś czuję, że z Aidą nie pójdzie mu zbyt łatwo.
    Ściskam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Najwyraźniej bardzo mu zależy na Aidzie skoro był skłonny na nią czekać tylko dlatego, żeby ją zaprosić na spotkanie. Właśnie. Pójdzie na nie? Czy może stchórzy? Oby nie, mam nadzieje, że Bill nie zrazi się do niej a ona pogodzi się z jego towarzystwem. Weny życzę! I z przyjemnością będę czekać na ciąg dalszy :3

    OdpowiedzUsuń
  6. O matko. Oni są umówieni?! Naprawdę?!
    Niech Ci się rozmnażają te rozdziały, bo chcę wiedzieć wszystko!
    Czekam!

    OdpowiedzUsuń
  7. w końcu udało mi się znaleźć trochę czasu na nadrobienie zaległości eh . piszesz świetnie i mam nadzieje , że kolejny rozdział tej lektury szybko się pojawi i że będzie ich o wiele więcej i częściej się będą pojawiały ; )
    mam nadzieje , że spotkanie billa i aidy dojdzie do skutku pozdrawiam ; )

    OdpowiedzUsuń
  8. Uważam, że Aida powinna poddać się jakiejś terapii specjalistycznej po spotkaniu z młodszym Kaulitzem. No przecież dziewczyna nam się wykończy, jak tak dalej pójdzie, a w dodatku jeszcze się z nim umówiła.... Boże, szkoda mi jej. A co do Ciebie autorko droga.. Muszę dać upust swojej złości, że rozdziału nadal nie ma i zaraz się do Ciebie przejadę i zmuszę, żebyś coś napisała! :D A tak poza tym chciałabym oznajmić, że przeczytałam wszystkie Twoje opowiadania i jest mi strasznie przykro, że zawiesiłaś LFN. Aczkolwiek będzie mi przykro bardziej, jeśli Damar's się nie ruszy!
    A teraz powinnam chyba przeprosić, że dopiero teraz komentuję cokolwiek. W każdym razie wiedz, że jestem i wszystko czytałam i wyłam na SOB, śmiałam się na DPM (stanowczo kręci mnie taki Bill mimo, że jestem wierna jego bratu), a także przeżywałam życiowe załamania nerwowe razem z Nataszą.
    No i w sumie nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać, ale... A z resztą. Czekam na następny rozdział z co raz większą niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń
  9. Zostałaś nominowana do Liebster Aword, przeze mnie! Gratuluję, instrukcję znajdziesz na moim blogu- http://your-soul-die.blogspot.com/2014/09/liebster-aword.html

    OdpowiedzUsuń
  10. Znowu wchodzę, znowu nic nie ma i znowu wpadam w depresję... No weź coś napisz w końcu!

    OdpowiedzUsuń
  11. Oł :D hehehe no to rozczarowanie nie było całusa ?? :( oj nie !!

    OdpowiedzUsuń