Nigdy nie byłam fanką
jakiegokolwiek zespołu. Interesowałam się nimi, owszem, w swoim czasie
chodziłam na koncerty, ale nigdy... nie kupowałam płyt, nie czytałam
informacji, po prostu słuchałam muzyki, ewentualnie chciałam wiedzieć, jak
nazywają się członkowie zespołu. Zdarzało mi się, że coś utknęło mi w głowie
bardziej, więc może czasami prześledziłam krótką biografię jak na przykład
Jareda Leto z Thirty Seconds To Mars. W późniejszym okresie musiałam jednak
takie rzeczy wiedzieć, by móc działać jako darmowa Wikipedia dla Dereka, bo on
uparł się, że musi znać koniecznie wszystkich. Czasami robiłam za jego osobistą
asystentkę, ale nie przeszkadzało mi to, bo to nie były informacje, których nie
było warto znać. W ten sposób wiedziałam, kim należy się zainteresować ze
względu na jego sławę, bądź ze względu na to, jaki miał potencjał.
Bill Kaulitz należał
do tej drugiej grupy. Nigdy, co prawda, go wcześniej nie spotkałam, a
przynajmniej nigdy wcześniej nie rzucił mi się w oczy, a może to nawet i
lepiej. Tak czy inaczej, ten człowiek miał pod sobą cały arsenał w większości
porąbanych fanów, którzy byli zdolni zrobić dla niego wszystko do tego stopnia,
że mogło to czasami zahaczać o stalking, w związku z czym był ważną osobą ze
względu na zasięg każdego poczynania ze swojej strony. Takie były suche fakty,
które mnie już nie dotyczyły.
Nigdy wcześniej nie
miałam do czynienia ze znaną osobą, której fani na okrągło kręcili się wokół
niej i niestety wszystko, co dobre, kończyło się zdecydowanie za wcześnie.
Poniedziałek zaczął
tak samo jak każdy poniedziałek lubił się zaczynać – lenistwo, ospałość,
zmęczenie i błaganie, by minuty nie pędziły tak szybko. Pieczenie,
przygotowywanie, wyjazd na zakupy, sprawdzenie, czy na pewno niczego nie
brakuje i otwarcie Damar’s Place dla klientów. W naszej restauracyjce nie
kręciło się ich tak dużo, choć nie mogłyśmy narzekać na ich brak do tego
stopnia, że szkodziło to naszemu budżetowi. I wszystko działo się perfekcyjnie
normalnie do momentu, kiedy zakończyła się pora lunchu, ja wysłuchałam
szczegóły pijaństwa Mariny i Shauna i drogi do jej łóżka i w końcu mogłam wyjść
z kuchni, by posiedzieć z przyjaciółką w głównej sali. Siedząc z zegarkiem w
ręku, uznałabym, że prawdopodobnie koło trzeciej szesnaście w Damarsie pojawiły
się cztery dziewczyny w wieku koło osiemnastu lat, ubrane w stylu poróbki
Jessiki Alby – jakkolwiek ona miała na imię – chichocząc wściekle. Każda, zaraz
po zamknięciu drzwi, zaczęła się rozglądać wokół, by później zacząć gapić się w
iPhony piątki. Każda taki miała. Spojrzałyśmy po sobie z Mariną, równocześnie
wzruszając ramionami, podzielając wzajemne niezrozumienie, a wtedy dwie z nich
podeszły do miejsc przy ladzie, gapiąc się na telefon tak, jakby obsługiwały
właśnie GPS i nie mogłam się opanować, by nie spojrzeć na nie spod uniesionej
brwi.
- Witamy w Damar’s
Place, jak... – urwałam, gdy nawet nie zwróciły na mnie uwagę, robiąc jakieś
głupie miny do telefonu.
- I co i co i co? –
trzecia, czerwonowłosa podeszła do dwójki, przepychając się tak, by też mogła
spojrzeć na ekran iPhone’a. Cokolwiek tam było, okej? Normalnie miałabym to
gdzieś, gdyby nie to, że te laski robiły trzodę w miejscu publicznym. – Ej, to
tutaj. – oznajmiła poważnym tonem, a dwie brunetki wciągnęły ze świstem
powietrze. – Blat jest ten sam, solniczka i pieprzniczka zresztą też. No i
serwetki. I talerz ten sam, co ma tamten pan zaraz przy wejściu. Suuuuper!
Czwarta, która była
blondynką, podleciała do trójki i cała grupka zaczęła chichotać, jakby odkryły
coś abstrakcyjnego. I wtedy do mnie dotarło to, co Marina powiedziała na głos.
- Fanki miłego pana,
który za tobą łazi, co?
Cóż...
Nie chciałam się w to
wplątywać, więc po prostu je zignorowałam, choć wcale nie było łatwo, kiedy
stały właściwie zaraz przede mną, szczebiocąc jak dzieci z podstawówki na widok
swoich ulubionych zabawek. Nie rozumiałam tego, naprawdę. Czy to nie uwłaczało
im godności, to ich zachowanie na widok miejsca, gdzie jadł ich idol? W końcu
to był tylko człowiek. Który, cóż, miał więcej pieniędzy, swój świat i swoich
ludzi.
- I tak nie sądzę,
żeby się jeszcze tutaj pojawił. – odpowiedziałam Marinie, mając gdzieś etykietę
i nawet nie kwapiąc się, by zacząć używać angielskiego. W końcu dziewczęta mnie
zignorowały, więc też mogłam to zrobić, czyż nie?
- Czemu nie? Ach,
właśnie, widziałam, jak za tobą wychodził z klubu. – zreflektowała Marina, a ja
skinęłam głową. – Tylko mi nie mów, że go spławiłaś! – rzuciła przez zaciśnięte
zęby tak ekspresyjnie, że spod niebieskiej chusty robiącej jej za opaskę
wysunął się kosmyk włosów. Powinna chyba przejść się do fryzjera i poprawić to
ombre, bo jaśniejsza część włosów była już za nisko, tylko... No tak, raczej
nie miała kiedy to zrobić. Cud, że udawało nam się pod koniec tygodnia
zarezerwować miejsca u kosmetyczki, bo nasz wygląd byłby przykry nie tylko dla
nas samych.
- Nie spławiłam go. –
burknęłam wymijająco, a ona spojrzała na mnie sceptycznie. – No co? Nie
spławiłam go. Była taksówka, to wsiadłam i spieprzyłam. – wzruszyłam ramionami,
zdając sobie sprawę, że moje zachowanie nie było całkowicie normalne. Ale Boże,
ten człowiek robił ze mną coś dziwnego. – Nie chcę o tym gadać. – machnęłam na
nią ręką i westchnęłam. – Co z Shaunem? Widzicie się dzisiaj? – spytałam, ale
zanim usłyszałam odpowiedź, czerwonowłosa chrząknęła znacząco i zerknęłam na
nią, ledwo opanowując swoją własną mimikę, by nie pokazać jej, jak bardzo mnie
irytowała ona i jej trzy koleżaneczki. – Więc zdecydowałyście się na coś? –
uśmiechnęłam się na tyle przyjaźnie, na ile było mnie stać, a ona pokiwała
szaleńczo głową.
- Naleśniki z owocami.
– wyrecytowała, nie przestając się kiwać i przemknęło mi przez głowę, że
wyglądała jak ćpunka na głodzie. Nie miałam nic do fanów, naprawdę. – Razy
cztery. Najlepiej żeby wyglądały tak jak tu. – i wyszarpnąwszy iPhone’a z ręki
jednej z brunetek, pokazała nam wyświetlające się na ekranie zdjęcie z
Instagrama Kaulitza. Nie miałam nic do fanów. Nie miałam.
- Naleśniki podajemy
tylko... – zaczęła Marina, najwyraźniej zaczynając się denerwować ich
zachowaniem bardziej niż ja, ale powstrzymałam ją, zaciskając lekko rękę na jej
ramieniu.
- Naleśniki podajemy
tylko w czasie lunchu, ale dla czteroosobowego zamówienia możemy zrobić
wyjątek. – powiedziałam, uśmiechając się szeroko, choć sama nie wiedziałam,
czemu tak zareagowałam. Przecież moje złe zachowanie nie przedostałoby się z
obozu „FANI” do obozu „KAULITZ”, prawda? Dlaczego mi na tym zależało? – Coś
jeszcze? – szturchnęłam delikatnie Marinę, a ona z westchnięciem zaczęła
naliczać zamówienie na kasie.
- Kawę! Cztery razy
kawa!
- Polecamy muffinki
owocowe. – podchwyciła moja przyjaciółka, zauważając chyba, że szykowało się
zamówienie Kaulitza razy cztery, dla którego można było zrobić wyjątek. Miałam
tylko nadzieję, że nie będzie ich więcej.
- A Billy brał
muffinki? – wydyszała druga brunetka i obie spojrzałyśmy po sobie z Mariną.
- A kim jest Billy? –
spytałam, mrugając oczami tak, jakbym nie miała pojęcia, o kim one mówiły.
- Bill Kaulitz z Tokio
Hotel! – wywaliły wszystkie na raz, a ja potrząsnęłam głową.
- Nie znam takiego
zespołu. Ty znasz? – pytałam Marinę, a ona wzruszyła ramionami. – Bo to zespół,
tak? – dopytywałam się dalej dziewczyn, a one posłały mi spojrzenie, którym
pewnie zawsze mierzyły osoby, które nie były fankami. Nie mam nic do fanów.
Wciąż.
- Oczywiście, że to
zespół, ale skoro wy się obracacie w temacie lat sześćdziesiątych, to nie
powinnam się dziwić, że ich nie znacie. – machnęła na mnie ręką, a ja
znieruchomiałam, licząc w głowie do dziesięciu. Nie mam, kurwa, nic do fanów. –
Lepsze nic niż One Direction. – dodała, a reszta ochoczo się z nią zgodziła.
Czy tylko ja miałam
wrażenie, że fan zawsze miał problem z akceptacją innej muzyki? Tak, teraz już
wiem, dlaczego nie jestem fanką.
- Ciekawe, czy Billy z
którąś rozmawiał. – rzuciła cicho blondynka do pierwszej brunetki, a ja uniosłam
brew, nie wierząc, że one zachowywały się tak całkowicie serio. – Ale wątpię, bo
on nie obraca się wokół tak sztucznych osób.
A podróba Jessiki Alby
to co?
Zaczynało mnie to już
porządnie drażnić. Nie tyle to, co gadały, ale to, że nie potrafiły się zachować
przy ludziach. Tu, do cholery, wciąż siedzieli inni klienci, którzy zaczynali
się na nas gapić, a to wcale nie podnosiło nam renomy.
- A dziewczyny i tak
woli naturalne. – przytaknęła druga brunetka, a ja nie mogąc się już
powstrzymać, przywaliłam sobie dłonią w twarz.
- Cztery kawy, cztery
naleśniki, coś jeszcze? – spytałam, wciąż wymuszając uśmiech na ustach, a one
zerknęły na siebie i na iPhone’a, wyrocznię lunchu, zupełnie nie zwróciwszy
uwagi na to, co robiłam. Boże, jeszcze tylko kilka godzin i do domu. Dam radę.
Nie znosiłam
poniedziałków.
- Nie, to wszystko. –
czerwonowłosa najwyraźniej wiodła prym w czteroosobowej grupce, wypowiadając
się za wszystkie, ale mnie to nie interesowało. Zabrałam się na zaplecze, by
zrobić te cholerne naleśniki i mieć je z głowy.
Problem był taki, że
zestaw fanowski nie pojawił się tylko jeden raz, a gdy w wolnej chwili
poirytowana weszłam na stronę z aktualnościami na temat Tokio Hotel, okazało
się, że widniał tam adres Damar’s Place. Byłam zmęczona. Naprawdę, byłam tak
zmęczona, że ledwo radziłam sobie z tym, że fanki zachowywały się nienaturalnie
głośno tak, że niektóre potrafiły zagłuszyć muzykę w sali, a gdy robiłam
cokolwiek w kuchni, one i tak sprawiały, że je słyszałam. Problem był taki, że
nie miałam na to wszystko siły, a to dopiero był poniedziałek. Niech ja wyrażę
się jasno – przetyrana w poniedziałek, martwa w piątek. Dokładnie kilka godzin
wystarczyło, bym znów miała łzy w oczach. Mogłam się domyślić, że jeden dzień
przerwy nie zrobi różnicy, ale ta różnica się pojawiła, dając mi nadzieję na
wytchnienie. Na chwilę. A potem przyszły te dziewczyny i wszystko legło w
gruzach. Brodziłam między nimi, poszukując jakiegokolwiek punktu zaczepienia,
ale nic. Kompletnie nic. Kawa odebrała mi senność z oczu, ale tym samym
podniosło mi tak ciśnienie, że gdy trzecia grupka fanek pojawiła się po
siedemnastej, musiałam wyjść, by nie zacząć na nie wrzeszczeć. Byłam
wyrozumiała. Bóg mi świadkiem, że potrafiłam zrozumieć rzeczy, które dla
niektórych były zbyt trudne do pojęcia, ale w momencie, gdy nie mogłam poradzić
sobie sama ze sobą, te dziewczyny doprowadzały mnie do szału. I miały
kompletnie za grosz prywatność nie tylko Kaulitza, ale także naszą. Wciąż
kłamałyśmy, że nie miałyśmy pojęcia, kim był ów Bill aka „Billy”, a przez to
grabiłyśmy sobie, jakby naprawdę nie istniała opcja, by go nie znać. W końcu
któraś – na kolejnym iPhonie, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy Kaulitz
nie ma tego telefonu – pokazała nam jego zdjęcie, od czego mi zrobiło się
gorąco do tego stopnia, że prawdopodobnie się zarumieniłam, a gdy wtedy też
uznałyśmy, że go nie pamiętamy, zaczęły nam gadać, że mamy szczęście, że nie ma
tu więcej UFO. Jakich UFO? Tokio Hotel miało coś wspólnego z kosmitami? Więc w
końcu zamknęłam się w kuchni, zmuszając tym samym Marinę do poradzenia sobie z
tymi dziewczynami. Szanowałam fanki. Jeszcze.
Zamknięcie restauracji
dla klientów nie oznaczało tak naprawdę, że czas naszej pracy się skończył. Co
prawda jeszcze przed osiemnastą zaczynałyśmy sprzątać, ale tylko wtedy, kiedy
już nikogo nie było, mając na uwadze komfort klienta. Trzeba ogarnąć salę,
kuchnię tak, żeby wszystko błyszczało i pachniało, choć to nigdy nie było
czasochłonnym zajęciem i nawet nie byłam pewna, czy to była zasługa nas, czy
ludzi, którzy tutaj przychodzili. W międzyczasie przebierałyśmy się w nasze
normalne ubrania, odwieszając sukienki na wieszaki, na których wisiały jeszcze
trzy zastępcze. W środy i soboty oddawałyśmy trzy do prania, więc każdego dnia wszystko
było czyste i pachnące. Zliczałyśmy stan kasy, robiłyśmy raporty, a gdy któraś
z nas robiła listę produktów, które należało kupić z rana, druga szła wynieść
śmieci. Dziś padło na mnie, więc z niewyraźną miną ustawiłam sobie dwa duże
worki przy drzwiach, wciąż będąc za słaba, by poradzić sobie od razu ze
wszystkim i wyszłam na dwór, niemal ciągnąc za sobą wór niczym nieudana wersja
Świętego Mikołaja. Całe szczęście, że śmietniki były zaraz po prawej stronie,
bo jakoś nie uśmiechało mi się bieganie w szpilkach ze śmieciami przez cały
parking. Wrzucając worek do kontenera, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie
paliłam. Zawsze to mogła być wymówka na zrobienie sobie przerwy, choć z drugiej
strony każda przerwa sprawiała, że jeszcze mniej chętnie pracowałam.
Westchnęłam żałośnie, próbując podbudować się myślą, że jeszcze trochę i wrócę
do domu, by pójść do domu, zasnąć, wstać i znów zasuwać do pracy. Przymknęłam
na chwilę oczy, oddychając miarowo, gdy coś ścisnęło mnie za gardło na myśl o
moim dziwnie beznadziejnym położeniu. Nie powinnam być tym aż tak zniechęcona,
bo w końcu lepsze było posiadanie pracy, niż nie posiadanie niczego, czyż nie?
Dlaczego nie potrafiłam o tym szczerze porozmawiać z Mariną? Może by mnie
zrozumiała i razem byśmy coś wymyśliły?
Otworzyłam oczy, gdy
do moich uszu dobiegł warkot silnika i zobaczyłam wjeżdżającego na parking
starego Jaguara. Ze zmarszczonym czołem rozejrzałam się wokół, ale prócz mojego
Escalade’a i Cruise’a Mariny, nie było tutaj żadnego innego samochodu, jak
zwykle zresztą. Wzruszyłam ramionami i powlokłam się do środka, jeśli w
szpilkach w ogóle istniała opcja wleczenia się.
- Aida? Mogłabym się
wcześniej zmyć? – spytała na samym starcie moja przyjaciółka, wlepiając wzrok w
Blackberry Q10, jakby widziała w nim coś fascynującego i nawet nie musiałam się
o nic pytać, by wiedzieć, o co chodziło.
- Tylko nie próbuj
mnie w taki sposób częściej wykorzystywać. – przewróciłam oczami, ale wtedy też
wszystkie puzzle wskoczyły na swoje miejsce. – To Shaun ma Jaguara? –
zapytałam, a Marina spojrzała na mnie spod uniesionej brwi i wzruszyła
ramionami. – No bo przyjechał, więc myślałam, że to on. – dodałam, a ona
potrząsnęła głową.
- Shaun przyjedzie za
godzinę do domu, po prostu chciałam mieć czas na przygotowanie się. –
powiedziała i tym razem to ja wzruszyłam ramionami. – To idę. – uśmiechnęła się
szeroko i w podskokach dopadła się do mnie, by mnie mocno cmoknąć w policzek. –
Do jutra, skarbie! – porwała w biegu swoją torebkę i zorientowałam się, że już
wszystko wcześniej przygotowała. Świetnie. Najwidoczniej nie musiałam palić, by
robić sobie przerwy, bo wystarczyło, żebym znalazła sobie faceta.
Choć o to było
trudniej niż o nałóg nikotynowy.
Ziewnęłam i mrugając
ciężko powiekami i powiodłam wzrokiem po blatach stołów, by sprawdzić, czy
Marina w ogóle zaczęła robić listę zakupów i w końcu ją dojrzałam, wzdychając z
ulgą. Tylko, że była na niej zapisana tylko jedna rzecz. Jezu...
Kręciłam się po
kuchni, zliczając wszystkie produkty, mając w głowie poukładane ilości rzeczy,
które były mi potrzebne do gotowania i pieczenia i zapisywałam w notesie braki.
Większość liczb była stała, więc je też zapisywałam z pamięci, choć mimo
wszystko rozglądałam się, by się upewnić, czy nie zrobiłam gdzieś błędu. Za
piętnaście siódma ziewałam już tak, że zaczynała mnie boleć od tego twarz, ale
przynajmniej wszystko było już zapięte na ostatni guzik. Zgasiłam światła,
odłączyłam od prądu co trzeba i zabrawszy torebkę, do której zapakowałam notes
i telefon, zabrałam się do wyjścia. Otworzyłam zaledwie drzwi, a do moich
nozdrzy dopłynął zapach palonego tytoniu i mruknęłam sfrustrowana. To tyle w
temacie moich dzisiejszych myśli na temat nałogu. Potrząsnęłam głową,
wybierając odpowiedni klucz, by zamknąć drzwi i pisnęłam głośno, odskakując do
tyłu, gdy dostrzegłam kogoś opierającego się o ścianę. Przytknęłam dłoń do
walącego serca, otwierając szeroko oczy z gwałtownego napływu adrenaliny, a gdy
wychyliłam się, by zobaczyć, dlaczego ktoś tak po prostu stał sobie przy
drzwiach wyjściowych, wytrzeszczyłam oczy jeszcze bardziej i zemdliło mnie z
nadmiaru motylków. Bill Kaulitz stał oparty o ścianę w czarnej czapce
bejsbolówce, bordowej koszulce od Diora, czarnych spodniach z YSL,
ciemnobrązowych butach za kostkę od Hilfigera, a w jego ustach dymił się wciąż
palący się papieros. W jednej sekundzie przypomniało mi się, że trzech
przypadkach na trzy od niego zwiałam, a teraz nie miałam żadnej możliwości
ucieczki. Boże, jaki on był wysoki. Derek miał chyba metr osiemdziesiąt siedem,
ale ten musiał mieć sporo ponad metr dziewięćdziesiąt. Zacisnęłam zęby, gdy
zrobiło mi się nienaturalnie gorąco i ślina napłynęła mi do ust. Chciałam
schować dłonie, bo miałam poczucie, że zaraz zaczną mi drżeć, ale wtedy też
dotarło do mnie, że trzymałam drzwi otwarte, wychylając się zza nich jak
kompletna idiotka. Co ja miałam zrobić? Czy powinnam się odezwać? Boże, to było
takie męczące!
Chwilę później, gdy w
końcu przestałam go skanować, co nie było całkowicie zdrowym objawem z mojej
strony, zorientowałam się, że Kaulitz na mnie patrzył z pełnymi ustami
wygiętymi w półuśmieszek i kolejna fala motylków, które zaatakowały moje
podbrzusze sprawiła, że miałam ochotę zacisnąć nogi i sapnąć głośno. Nie
rozumiałam tego, co się działo ze mną, kiedy ten facet był w pobliżu, ale... I
wtedy moje nozdrza poczuły najbardziej ociekający seksem zapach męskich perfum,
aż – nie wiedzieć czemu – moje nogi z waty same wyprowadziły mnie z
restauracji. Stanęłam nieprzytomnie przed Kaulitzem w szarej koszulce na
ramiączkach – jednej z niewielu, które nie były dziurawe – od T-Squad,
granatowych jeansach od D&G, mając na nogach odkryte ciemnogranatowe
szpilki z wykończeniem w kolorze ecru od Ralpha Laurena i nie wiedzieć czemu,
poczułam się idealnie do niego dopasowana. I czułam, że mogłabym ubrać się w
dresy, zrzucić szpilki i elegancję, której się nauczyłam i wtedy też bym
pasowała. Oddychałam ciężko, dosłownie wciągając zapach jego perfum
wymieszanych z tym papierosowym jakby były najlepszymi narkotykami, tymi które
dają największego kopa. Stojąc tak przed nim, czułam się absurdalnie na
miejscu, choć nie mogłam ukryć nawet sama przed sobą, że dreszcze, które mnie
co chwilę przeszywały, były spowodowane czystym przerażeniem jego osobą. I to
był powód, dla którego uciekałam. Zamrugałam oczami, robiąc krok do tyłu, nie
wiedząc, skąd nagle wzięła się we mnie siła, by to zrobić. Być może dlatego, że
moja podświadomość poszukiwała sytuacji, która pozwoliłaby mi zniknąć. Chciałam
zniknąć, bo on... Bo przez niego czułam zbyt intensywnie.
- Już zamknięte. –
wymamrotałam, wkładając klucz do zamka, by w końcu wypełnić swoje powinności
względem restauracji. – Ale zapraszam jutro. – dodałam niepewnie i zastygłam w
bezruchu, nie wiedząc co robić dalej, gdy klucz nie dał się więcej przekręcać w
prawo. Powinnam odejść, ale nie potrafiłam go zostawić. O co mi chodziło?
- Wiem, że jest
zamknięte. – odpowiedział i zamknęłam na chwilę oczy, pławiąc się w tak
cholernie przyjemnej dla ucha barwie jego głosu. Nie był niski, nie był
wysoki... i tak ujmujący, że stał się kolejną rzeczą, która kazała mi stać przy
tych pieprzonych drzwiach jak kretynka z kluczem, który przekręcałam, choć
przecież już się nie dawał. I ten zapach, który mnie drażnił. Wyczuwałam
pieprz, piżmo i chciałam przysunąć się bliżej, bo gdy tylko pomyślałam o tym,
jak musiał pachnieć w zagłębieniu szyi, aż mi zawirowało przed zamkniętymi
oczyma. Przełknęłam ślinę, zaciskając usta w cienką linię. – Twoja przyjaciółka
mi o tym powiedziała. – natychmiast otworzyłam oczy, nagle zdając sobie sprawę
z sytuacji. Miałam już wracać do domu. Nie mogłam tracić czasu na tego
człowieka, jeśli chciałam być w miarę wypoczęta jutrzejszego dnia. W ogóle nie
mogłam tracić na niego czasu, cokolwiek ode mnie chciał!
- W takim razie
zapraszam... – odwróciłam się do niego i nagle zaschło mi w ustach, gdy stanął do mnie twarzą w
twarz, nie przestając uśmiechać się półgębkiem. Serce waliło mi tak, że aż
dudniło mi w głowie i czułam się tak, jakbym była pijana. Musiałam się naćpać
jego zapachem, do cholery. Co się ze mną działo? Nawet Derek nie działał na
mnie w taki sposób na samym początku. Czy to było perfekcyjnie normalne, by tak
na kogoś reagować? Robiłam z siebie nieustannie kretynkę i nie umiałam
przestać. - ...jutro. – dokończyłam, gdy przypomniało mi się, że coś mówiłam i
odchrząknęłam, wyciągając w końcu klucz z zamka i wrzucając go na dno torebki.
Tylko to wystarczyło, bym nagle poczuła się nie na miejscu. I torebka i każda
rzecz prócz cholernej bielizny, była prezentem od Dereka, a nie mogłam powstrzymać się od lgnięcia do
kompletnie obcego mi faceta. Co to o mnie świadczyło?
- Nie przyszedłem do
restauracji, o czym powinnaś doskonale wiedzieć, skoro trzy razy zwiałaś, byle
tylko ze mną nie porozmawiać. – poderwałam głowę, wciągając ze świstem
powietrze i znieruchomiałam, sparaliżowana przez jego przewiercający mnie na
wylot wzrok. Już się nie uśmiechał. Patrzył na mnie ze zmarszczonym czołem, a
ja poczułam się zażenowana własną głupotą. Nie mogłam sądzić, że tego nie
zauważył, prawda? – Jestem Bill. – wystawił do mnie rękę, a ja drgnęłam
gwałtownie, robiąc krok do tyłu. Dlaczego nie chciał odpuścić? I dlaczego ja
nie chciałam, by odpuścił? To szło w złym kierunku, a ja wcale tego... Boże, ja
nie miałam na nic czasu, ja nie miałam czasu na własne życie, a jeśli on...
- Aida. – wydukałam i
zanim się spostrzegłam, moja dłoń zatonęła w jego ciepłych palcach i zacisnęłam
szczękę, czując dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Boże, jaka fantastyczna w dotyku
dłoń. Ciepła, pewna, choć szczupła, ale wyraźnie czułam drzemiącą w niej siłę.
Kobieta, która ją trzymała na co dzień, musiała się czuć wybornie i wyjątkowo i
chciałam sobie wmówić, że do mojej pasowała jak ulał.
- Miło mi cię poznać,
Shaun wiele mi o tobie opowiadał. – rzucił, a ja wyrwałam rękę z uścisku,
patrząc na Kaulitza z szeroko otwartymi oczyma.
- Znasz Shauna. –
wywaliłam, a on skinął głową, co sprawiło, że ciśnienie podniosło mi się
drastycznie tak, że zaczęło mi szumieć w uszach.
- Ostatnio był z nami
w... W Bootsy Bellows... – zmarszczył czoło, najwyraźniej nie rozumiejąc mojej
reakcji. Boże, nie chciałam, żeby cokolwiek rozumiał. Chciałam wrócić do domu i
nawet nie chciałam wiedzieć, czy to, że znał Shauna, znaczyło, że znał też
Dereka. Nie chciałam, żeby go znał. Jeśli już miał mi się tak bardzo podobać,
nie chciałam, żeby miał cokolwiek wspólnego... Och, Boże. Spokojnie. Może on...
Shaun nie... Potarłam czoło drżącą ręką, czując narastającą panikę. Znane osoby
to zło. Co ja tutaj robiłam? – W takim razie udajmy, że nie znam Shauna i nic
nie mówił... – odezwał się skonfundowany, a ja potrząsnęłam głową i zapięłam z
zamachem torebkę.
- Nie chodzi o Shauna.
– mruknęłam i mimo naturalnej ogłady i znajomości jakiejkolwiek kultury, po
prostu się odwróciłam i ruszyłam w stronę Escalade’a, jak gdyby Bill Kaulitz
wcale nie stał tam pod ścianą. – Przepraszam, muszę wrócić do domu, bo... –
urwałam, gdy nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Co za różnica? I tak
musiał mnie już uznać za wariatkę i choć wcale tego nie chciałam, nie
zamierzałam wyprowadzać go z błędu. Dlaczego trzęsłam się jak wtedy, kiedy na
własnej skórze dowiedziałam się, jak to jest być zdradzonym? Jezu, ja
najwyraźniej musiałam być bardziej pokiereszowana, niż sądziłam wcześniej. Chciałam
uciec . Po prostu zniknąć z zasięgu Kaulitza. Mogłam być wszędzie, tylko nie
tam gdzie on. Żądałam za dużo?
- Poczekaj chwilę! –
usłyszałam za sobą i chociaż próbowałam zwiać, nie mogłam nie posłuchać.
Zatrzymałam się, choć nawet nie odwróciłam się w jego stronę, ale nawet nie
musiałam, bo szybko znalazł się obok mnie. Wbiłam wzrok w ziemię, nie mogąc
przestać bać się na niego patrzeć, ale widok jego spodni wcale nie ułatwiał. Zapadła
między nami cisza przerywana jedynie głośnymi oddechami, a ja wciąż miałam
problem z przetłumaczeniem sobie, że nie powinnam aż tak go od siebie odpychać.
Miałam milion powodów, ale kontrargumenty były mocne i powinny obalić wszystkie
wady. Chciałam tego, do cholery, więc czemu wciąż byłam taka niezdecydowana?
Przecież my się nawet nie znaliśmy. Odpychałam go, jeszcze zanim zdążyłam z nim
porozmawiać chociaż głupie pół godziny! – Daj mi jeden powód, dla którego mam
przestać chcieć cię poznać. – oznajmił poważnie i choć tego nie rozumiałam,
poczułam łzy w oczach. Emocje, które mnie ogarniały, były zbyt ciężkie, by je
znieść z lekkością, którą miałam przy Dereku. Nie rozumiałam tego i dlatego nie
wiedziałam też, co mu odpowiedzieć. A co jeśli wie o Dereku? Nie, gdyby o nim
wiedział, wolałby się trzymać ode mnie z daleka. Przeszłość zawsze jest kulą u
nogi, a u mnie kula nie jest nawet moją winą. – Świetnie, więc będę na ciebie
czekał o siódmej w sobotę w Piccolo na Venice Beach, a do tego momentu nie
przyjdę do Damar’s Place, choć jedzenie jest genialne. - oznajmił, nareszcie
zostawiając mnie w spokoju. Odważyłam się podnieść wzrok dopiero wtedy, gdy
usłyszałam trzaśnięcie drzwi od samochodu i zorientowałam się, że Jaguar
należał do niego.
Boże, on czekał na mnie prawie pół godziny...
~~~~
Problem jest tylko taki, że nie mam więcej rozdziałów, więc uprzejmie informuję, że następuje dłuższa przerwa. Mam nadzieję, że uda mi się ogarnąć tego bloga, dopracować Damarsa także w swojej głowie i stworzyć dalsze części.
Miss - A ja tam lubię Marinę xD Kaulitz powinien zakupić sobie lasso na Aidę i by miał spokój, ot co xD I były uprzejme, pewnie dlatego nie dodały zestawu fanowskiego. Co będzie, jak zamówi coś innego? Strach się bać :D
Edyta - Ja też ich nie lubię, ale mi się przydadzą. Wam pewnie też :D
Sternschnuppe - Jeśli chodzi o wakacje, nie ma tak hop siup ani hip hop. Ale spoko, kiedyś może nadejdą te piękne czasy... xD I wątpię, żeby przerwa trwała tak krótko. Ale jak wrócę, to z zestawem rozdziałów!
A przynajmniej mam taką nadzieję... xD
Unnecessary - A dzięki xD Takie życiowe z tym żulem xD I słusznie sądzisz co do jej podejścia do Kaulitza. I pojawi się, o to się nie martw :) I także słusznie sądzisz z tym, że nie pójdzie mu z nią łatwo. Ale na szczęście na samym początku będzie miał tyle cierpliwości, ile potrzeba ^_^
Dee - A no miejmy nadzieję, że się do niej nie zrazi :D
Vergessen Engel - Pierwsze co, to potrzebuję normalnego laptopa >.<
szczyt marzenia - Dziękuję. A co dalej, to zobaczymy ^_^
Sadness - Rozdział będzie, jak będę miała kiedyś nowego laptopa, a kiedy to nastąpi, to nikt tego nie wie o.O I cieszę się, że Ci się podoba, chociaż tutaj prawie nic nie ma xD Aida chyba to przeżyje xD Znaczy, jak to napiszę i tak wyjdzie, to tak będzie (Bill z DPM był osom) xD I nic nie szkodzi, że dopiero teraz komentujesz :* Ostatnio czytałam LFN i się załamałam. Dobrze, że go przerwałam, amen. Ja też czekam na nowy rozdział!
* Ej! Bez depresji tylko! Ja też bym chciała coś napisać, ale cóż. Przynajmniej mam początek i chyba mam okres, kiedy zbieram inspirację na dalsze części. Mam nadzieję, że kiedyś jednak się tutaj coś pojawi... :)
~~~~
Problem jest tylko taki, że nie mam więcej rozdziałów, więc uprzejmie informuję, że następuje dłuższa przerwa. Mam nadzieję, że uda mi się ogarnąć tego bloga, dopracować Damarsa także w swojej głowie i stworzyć dalsze części.
Miss - A ja tam lubię Marinę xD Kaulitz powinien zakupić sobie lasso na Aidę i by miał spokój, ot co xD I były uprzejme, pewnie dlatego nie dodały zestawu fanowskiego. Co będzie, jak zamówi coś innego? Strach się bać :D
Edyta - Ja też ich nie lubię, ale mi się przydadzą. Wam pewnie też :D
Sternschnuppe - Jeśli chodzi o wakacje, nie ma tak hop siup ani hip hop. Ale spoko, kiedyś może nadejdą te piękne czasy... xD I wątpię, żeby przerwa trwała tak krótko. Ale jak wrócę, to z zestawem rozdziałów!
A przynajmniej mam taką nadzieję... xD
Unnecessary - A dzięki xD Takie życiowe z tym żulem xD I słusznie sądzisz co do jej podejścia do Kaulitza. I pojawi się, o to się nie martw :) I także słusznie sądzisz z tym, że nie pójdzie mu z nią łatwo. Ale na szczęście na samym początku będzie miał tyle cierpliwości, ile potrzeba ^_^
Dee - A no miejmy nadzieję, że się do niej nie zrazi :D
Vergessen Engel - Pierwsze co, to potrzebuję normalnego laptopa >.<
szczyt marzenia - Dziękuję. A co dalej, to zobaczymy ^_^
Sadness - Rozdział będzie, jak będę miała kiedyś nowego laptopa, a kiedy to nastąpi, to nikt tego nie wie o.O I cieszę się, że Ci się podoba, chociaż tutaj prawie nic nie ma xD Aida chyba to przeżyje xD Znaczy, jak to napiszę i tak wyjdzie, to tak będzie (Bill z DPM był osom) xD I nic nie szkodzi, że dopiero teraz komentujesz :* Ostatnio czytałam LFN i się załamałam. Dobrze, że go przerwałam, amen. Ja też czekam na nowy rozdział!
* Ej! Bez depresji tylko! Ja też bym chciała coś napisać, ale cóż. Przynajmniej mam początek i chyba mam okres, kiedy zbieram inspirację na dalsze części. Mam nadzieję, że kiedyś jednak się tutaj coś pojawi... :)
Masz powtórzenie na sam koniec.
OdpowiedzUsuńI muszę zauważyć, że wcale mnie nie zdziwi jak za moment polecą hejty na Marinę, bo O BOŻE zostawiła Aidę samą z całym syfem. Pragnę zauważyć, że 3/4 kobiet by tak zrobiło, jeśli jest się zakochanym i ma się szansę na odzyskanie faceta swojego życia.
A pozostając w temacie Mariny, znając ją, zastanawiam się jak bardzo musiała doszlifować swoją cierpliwość, że nie wyjebała żadnej z dziewuch za drzwi, komentując "zamykamy dzisiaj wcześniej". Bo jak słowo daję... Tak, dlatego w sumie chyba jednak sama też nie mogę się nazwać fanką, bo takie podejście jakie opisałaś (co jest genialne i tak kurewsko prawdziwe) można skwitować słowem: chore.
Przechodzę do Aidy. Ha, kurwa geniusz Kaulitz tym razem nie pozwolił jej spierdolić. Co prawda jego obraz obecnie znów mi pedalstwem zajeżdża (ciekawe czemu), to tu ratujesz mu dupę faktem, że zachowuje się w taki sposób. Szkoda tylko, że nie wpadł na ten pomysł wcześniej. Może wtedy w klubie by nie uciekła mu sprzed nosa? Może i ona by znalazła sobie kompana do nocnej zabawy? Tak, ja wiem, że nikt nie zrozumie sensu moich słów i wyciągnie pochopne wnioski, ale wiem, że ty wiesz o co mi chodzi, a tego tylko chcę. och!
Poza tym... Jaguar. Tak. Me... me... me like it!
I powinny dodać do menu "zestaw fanowski" naleśniki z owocami i kawa w cenie specjalnej 25$. Z dodatkową dopłatą: kromka chleba niemieckiego 10$ :D
Kocham Cię, weny, nowego laptopa, czasu, CIERPLIWOŚCI i w ogóle.
Hater gonna hate. Peace & Love
♥♥♥♥♥
Dla tych fanek, to powinny nawciskać, że zamówił to, to i jeszcze TO. Ojej wyszło 50$? Drogie dziewczęta, czego nie robi się dla idola:D Wyjątkowo zabawny rozdział, pasuje do tego lekkiego opowiadania.
OdpowiedzUsuńA tak poważnie, nie lubię Twoich "dłuższych" przerw, małpo:)
Pozdrawiam
Biedna, biedna Aida. Ty weź jej zrób jakieś "krótkie wakacje", bo się dziewczyna przepracuje. Do tego wkurzasz biedaczynę fankami "naszej supergwiazdy"... XD
OdpowiedzUsuńŁołołołoł jak żeś zaszalała z Kaulitzem. Czy Aida nie może jak człowiek z nim pogadać tylko spieprza?! Przynajmniej jakaś inicjatywa ze strony Billa.
Nie lubię jak masz dłuższe przerwy, wiesz? Także, niech ta "dłuższa przerwa" trwa max tydzień! :D No to tego... tyle ode mnie :D
Porównanie Toma do żula mnie rozbawiło. Plus dla ciebie :)
OdpowiedzUsuńTwoja główna bohaterka jest naprawdę dziwna. Powoli, litera po literze próbuję przyzwyczaić się do tego, ale mimo wszystko nadal uważam, że przydałby jej się psychiatra. Jej uczucia to prawdziwa mieszanka wybuchowa. I myślę, że nie tylko ja ich nie ogarniam, ale i sama zainteresowana. Sądzę, że to wszystko, co się z nią dzieje to nie tylko reakcja na Billa, ale kulminacja tych wszystkich doświadczeń, które zebrała do tej pory. Mam jedynie nadzieję, że nie zrobi czegoś głupiego. Na przykład nie przyjdzie na spotkanie z Kaulitzem.
Mimo wszystko muszę przyznać, że wytrwałość Wokalisty mnie rozbraja. Musi mu na niej bardzo zależeć, skoro z taką upartością próbuje z nią porozmawiać. Oby był cierpliwy, bo coś czuję, że z Aidą nie pójdzie mu zbyt łatwo.
Ściskam i życzę weny.
Najwyraźniej bardzo mu zależy na Aidzie skoro był skłonny na nią czekać tylko dlatego, żeby ją zaprosić na spotkanie. Właśnie. Pójdzie na nie? Czy może stchórzy? Oby nie, mam nadzieje, że Bill nie zrazi się do niej a ona pogodzi się z jego towarzystwem. Weny życzę! I z przyjemnością będę czekać na ciąg dalszy :3
OdpowiedzUsuńO matko. Oni są umówieni?! Naprawdę?!
OdpowiedzUsuńNiech Ci się rozmnażają te rozdziały, bo chcę wiedzieć wszystko!
Czekam!
w końcu udało mi się znaleźć trochę czasu na nadrobienie zaległości eh . piszesz świetnie i mam nadzieje , że kolejny rozdział tej lektury szybko się pojawi i że będzie ich o wiele więcej i częściej się będą pojawiały ; )
OdpowiedzUsuńmam nadzieje , że spotkanie billa i aidy dojdzie do skutku pozdrawiam ; )
Uważam, że Aida powinna poddać się jakiejś terapii specjalistycznej po spotkaniu z młodszym Kaulitzem. No przecież dziewczyna nam się wykończy, jak tak dalej pójdzie, a w dodatku jeszcze się z nim umówiła.... Boże, szkoda mi jej. A co do Ciebie autorko droga.. Muszę dać upust swojej złości, że rozdziału nadal nie ma i zaraz się do Ciebie przejadę i zmuszę, żebyś coś napisała! :D A tak poza tym chciałabym oznajmić, że przeczytałam wszystkie Twoje opowiadania i jest mi strasznie przykro, że zawiesiłaś LFN. Aczkolwiek będzie mi przykro bardziej, jeśli Damar's się nie ruszy!
OdpowiedzUsuńA teraz powinnam chyba przeprosić, że dopiero teraz komentuję cokolwiek. W każdym razie wiedz, że jestem i wszystko czytałam i wyłam na SOB, śmiałam się na DPM (stanowczo kręci mnie taki Bill mimo, że jestem wierna jego bratu), a także przeżywałam życiowe załamania nerwowe razem z Nataszą.
No i w sumie nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać, ale... A z resztą. Czekam na następny rozdział z co raz większą niecierpliwością!
Zostałaś nominowana do Liebster Aword, przeze mnie! Gratuluję, instrukcję znajdziesz na moim blogu- http://your-soul-die.blogspot.com/2014/09/liebster-aword.html
OdpowiedzUsuńZnowu wchodzę, znowu nic nie ma i znowu wpadam w depresję... No weź coś napisz w końcu!
OdpowiedzUsuńOł :D hehehe no to rozczarowanie nie było całusa ?? :( oj nie !!
OdpowiedzUsuń