czwartek, 24 lipca 2014

01. Any Idea How To Break the Vicious Circle?

Damar’s Place jest prawie w centrum West Hollywood, czego oczekiwałyśmy wspólnie z Mariną z całkiem logicznego powodu – więcej klientów. Początki może nie należały do najłatwiejszych, choć miałyśmy lepszy start, niż jakikolwiek początkujący, ale dzisiaj mogłyśmy się szczycić czymś na miarę średniego poziomu. Nie byłyśmy rozchwytywaną kawiarenką, ale nie należałyśmy do tej gorszej kategorii, która ledwo wiąże koniec z końcem.
Pomysł na ten biznes wpadł nam do głowy pod koniec liceum, kiedy każdy zastanawiał się, jaką drogę sobie obrać i co najchętniej chciałby robić w życiu. My obie chciałyśmy pracować w takim zawodzie, który nie wymagałby od nas szczerej nienawiści do pracy, więc uznałyśmy, że powinnyśmy robić to, co robić umiemy i lubimy. Smykałkę do gotowania miałyśmy – jak przypuszczam – od lat jeszcze dziecięcych, co zaowocowało częstymi rozbojami w kuchni, gdzie ja osobiście nie raz i nie dwa byłam ganiana za bajzel, jaki narobiłam. Na szczęście czasy się zmieniły i nabrałam pewnej fenomenalnie profesjonalnej cechy – pedantyzm. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co by było, gdyby którakolwiek nie sprzątała po sobie w trybie ekspresowym i może to nawet i lepiej, bo ciężko bym to zniosła.
Jednym z problemów Damar’s Place była tematyka lokalu. Pomysły na to, co można by zawrzeć w menu piętrzyły się bez końca i wiele dni poświęciłyśmy na to, by w końcu ułożyć to tak, by miało to jakiekolwiek ręce i nogi. W taki oto sposób mamy trochę wszystkiego po trochu, a ów miszmasz porównałabym do Panera Bread. Serwujemy śniadanie, lunche i kolacje, a także różne desery, całkowicie własne przepisy.
Co prawda aktualnie zaczyna mi się wydawać, że brak nam choćby jednego pracownika i pływam w kawie, by ze wszystkim nadążyć, ale nie jest źle. Wybryki, które zdarzają się po drodze, takie jak Kuba dzisiaj, są dopuszczalne, choć tak całkowicie serio, powinnam siedzieć w Damar’s dwadzieścia cztery godziny na dobę, by nie mieć wyrzutów sumienia, że coś zrobiłam nie tak.
Styl lokalu po obopólnej zgodzie został osadzony w latach sześćdziesiątych w barwie czekoladowej i kakaowej. Ściany pomalowane na kremowy kolor z ogromnymi, przestrzennymi oknami, kwadratowe stoliki z jasnym blatem, krzesła w kolorze czekoladowo-kakaowych kafli na podłodze i wiatraków przy lampach na suficie, lada z kasztanowym blatem, na której stały dwie szklane patery z przykrywką, w której leżały niewinne babeczki polane lukrem w pastelowych kolorach. Obok witryna z ciastami. Zaraz za ladą na ścianie wisiała duża czarna tablica, na której były zapisane dania dnia i co można było zamówić, choć dla każdego klienta były rozdawane menu z tą genialną czcionką z zawijasami. Restauracja była usytuowana przy skrzyżowaniu Fairfax Avenue i Santa Monica Boulevard wraz z kilkoma innymi lokalami. Główne wejście znajdowało się od strony ulicy, wejście dla nas od strony parkingu. Z głośników wydobywała się muzyka z tych samych lat, a my biegałyśmy ubrane w rozkloszowane sukienki w różnych kolorach najczęściej w białe groszki, zawiązywane na szyi, bądź z krótkim rękawkiem i kołnierzykiem, umalowane i uczesane w wysokie koki, czasami z chustką jako opaską.
Nazwa, z którą też wiązało się mnóstwo problemów w kwestii jej wymyślenia, w końcowym efekcie była połączeniem dwóch ostatnich liter mojego imienia i trzech pierwszych od imienia Mariny. Dzięki Bogu, że była chwytliwa, bo chyba bym oszalała, gdyby się okazało, że jedyne, co miało sens, byłoby kompletnym niewypałem.
Po powrocie z Veggie Grill wpadłam na zaplecze, jakbym była ścigana przez seryjnego mordercę, mając ochotę rozpieprzyć w drobny mak wszystko, co tylko nawinęłoby mi się pod ręce. Nagle, nie wiedzieć czemu, poczułam tak wszechogarniające zmęczenie, że w jednej chwili odechciało mi się wszystkiego, co miałam w zasięgu wzroku. Widziałam kończącą się kawę, w chłodziarce było mało tłustej śmietany, nie było już truskawek, a zakupy robiłyśmy po szóstej z rana, by mieć jeszcze czas na przywiezienie i przygotowanie się na otwarcie lokalu. Sterta naczyń, których nikt nie włożył do zmywarki. Raz na kilka miesięcy zdarzało mi się, że zaczynało mi brakować entuzjazmu, ale dzisiejszy dzień był parszywy od góry do dołu, daję słowo. Ruszyłam do pomieszczenia, gdzie miałyśmy swoje szafki, poganiana przez brzdęk sztućców z głównej sali i musiałam chociaż przyznać punkt dla Kuby za to, że przyszedł, gdy już skończył nam się dzisiejszy zapas posiłków na lunch. Gdybyśmy miały dodatkowych pracowników, mogłybyśmy serwować wszystko cały dzień... Ale wtedy już nie prosperowałybyśmy na średnim poziomie, a na tym niskim. Miałam ochotę się rozpłakać.
Zrzuciłam z siebie szpilki, spodnie i koszulkę, zakładając swój uniform, jeśli można było to tak nazwać i przewiązując się w pasie białym fartuszkiem. Zanotowałam sobie w pamięci, że w końcu musimy zrobić coś z tym, że nie mamy ubrań z firmowym logo i poprawiłam mały identyfikator nad lewą piersią ze swoim imieniem. Z nerwów zaczął mnie boleć żołądek i głowa, a moje samopoczucie spadło tak nisko, że uszami wyobraźni usłyszałam, jak uderza z łoskotem o dno. Weź się w garść, Aida, nie masz pięciu lat. Miałaś oddzielać życie prywatne od zawodowego, nie pamiętasz? Westchnęłam przeciągle, kolejny raz zastanawiając się, dlaczego wybrałyśmy same rytmiczne piosenki o miłości, a w głośnikach znów słyszałam "Love is all around" i przewróciłam oczami, wracając się do kuchni, by stanąć przed stołem ze stali nierdzewnej i oprzeć o niego dłonie. Wciąż byłam głodna, zażenowana głupotą mojego brata i miałam ochotę zacząć wrzeszczeć. Następnym razem spotkam się z nim w miejscu, gdzie nikogo nie ma, przysięgam. Miałam tylko nadzieję, że nic mu nie nagadał, choć podczas kilkuminutowej jazdy powrotnej do Damar’s paliło mnie lewe ucho. Byłam pewna, że musiał mu coś powiedzieć i wcale mnie to nie pocieszało. Mój brat był znany z tego, że gadał rzeczy, które według niego były dobre, ale w rzeczywistości wyglądało to zupełnie inaczej. I właściwie dlaczego się tak przejmowałam? W końcu Los Angeles jest olbrzymie i prawdopodobieństwo, że spotkam pana Kaulitza jeszcze raz w ciągu najbliższych kilku lat, jest praktycznie zerowe tym bardziej, że nie miałam zamiaru wracać do Veggie Grill, ani odwiedzać jakąkolwiek inną wegetariańską restaurację.
Przygryzłam wargę i powędrowałam do chłodziarki, by wyciągnąć masło, jajka i śmietanę. Miałam głupi nawyk gotowania, kiedy byłam pod wpływem jakichś silnych emocji i nie mogłam na to nic poradzić. Może to był mój sposób radzenia sobie z tym wszystkim, kiedy po zastosowaniu ucieczki wciąż nie mogłam się uspokoić? W takim razie Damar’s powinien być szczęśliwy, że ciągle przed czymś uciekam. Lepiej dla jego menu.
- Aida, chodź tutaj! – wycedziła Marina, która nagle znalazła się w kuchni, a ja wzdrygnęłam się na jej niespodziewaną obecność. Zacisnęłam zęby, czując napływające łzy ze zmęczenia. Nie, nie było nawet mowy o tym, by wpaść w histerię w ciągu dnia. Chciałaś to robić, masz to, więc trzymaj to w garści. Odetchnęłam, mrugając oczami i odłożyłam z powrotem produkty do chłodziarki. Rób, co do ciebie należy, Aida. Uchwyciłam uważne spojrzenie Mariny i przełknęłam ślinę. Czy ona kiedykolwiek była zmęczona tym, co robiłyśmy? Nigdy nie wyglądała, jakby miała z tym tak ogromne problemy jak ja. A z drugiej strony dlaczego chciałam szukać czasu na swoje życie, kiedy nie miałam je dla kogo zagospodarować? Nie miałam nikogo, nie miałam przyjaciół prócz Mariny i moje kontakty z rodziną były gorzej niż fatalne. Damar’s Place był moim życiem, więc nie powinnam narzekać. Przynajmniej kręciło się wokół jednej rzeczy, która zdawała się być czymś dobrym.
Ale co jeśli będę zmęczona tak, że posiadanie restauracyjki już nie będzie mi dawało szczęścia?
Przykleiłam na usta uśmiech, kiedy weszłam do głównej sali, gdzie zobaczyłam kilka osób siedzących przy stolikach i trzy stojące w kolejce. Dopiero po obsłużeniu ich, Marina zwróciła na mnie uwagę, której chyba nawet nie chciałam. Nawet nie wiedziałam, dlaczego poczułam się tak fatalnie, skoro właściwie nic takiego się nie stało. Bo nie stało, prawda? Pewnie miał takich wariatek na pęczki, choć ja nie byłam wariatką i to wszystko było winą mojego brata.
- Kubuś znowu coś odwalił? – spytała w końcu Marna, poprawiając czerwoną chustkę na głowie, a ja westchnęłam setny raz, mając surrealistyczną nadzieję, że jeśli jak zwykle się wygadam, to mi przejdzie.
- Już pomijam jego pomyłkę z Veggie Grill, bo to oczywiste, tylko że tam był... – urwałam, dochodząc do wniosku, że nie warto było wspominać o tym, kim był Bill Kaulitz. I że to był on. – koleś... Kubuś uznał, że mi się spodobał i chyba... nie wiem, po coś do niego poszedł, więc spieprzyłam. – wzruszyłam ramionami, gapiąc się na kolorowe babeczki na paterze, jakby były winne całego zła świata. Na pewno za to mogły się przyczynić moim dodatkowych kilogramom, których nie miałam czasu zrzucić. Zerknęłam na swoją figurę skrzętnie ukrytą pod brązową sukienką w białe groszki i skrzywiłam się.
- Jaki koleś?
- Taki tam... Wysoki, szczupły, ale umięśniony, blond włosy, brązowe oczy, zarost, kolczyki, tatuaże, ciemne jeansy, szara koszulka, czapka z daszkiem, okulary przeciwsłoneczne...
Usłyszałam ciche i szybkie parsknięcie śmiechem, więc podniosłam na nią ponury wzrok, doszukując się jakiegokolwiek wytłumaczenia na tę reakcję. Marina obwiodła palcem dolną wargę pomalowaną krwistoczerwoną szminką, a jej mocno wytuszowane rzęsy zatrzepotały tak jak zawsze, gdy moja przyjaciółka próbowała powstrzymać się od głupkowatego rechotu.
- Nie jestem policjantką i nie proszę cię o dokładny opis podejrzanego, Adia. Pytałam tylko, tak wiesz, ogólnie. – powiedziała, szczerząc się, a ja znów spojrzałam na babeczki, zastanawiając się, czy obecni klienci jeszcze by tu wrócili, gdyby na ich oczach jedna współwłaścicielka zaatakowała drugą jedzeniem. Boże, nie. Przebywanie z moim bratem sprawiało, że myślałam idiotycznymi kategoriami. – No więc facet ci się naprawdę spodobał, tak? – usłyszałam i prychnęłam tak, że oplułam. Wbiłam morderczy wzrok w Marinę, zakrywając usta, a ta tylko wzruszyła ramionami. – Wiesz, że w taki sposób się nie dogadamy. Więc Kubuś podszedł do faceta, a ty spieprzyłaś? – gdy pokiwałam głową, przewróciła oczami. – No tak...
Cóż, nie sposób było się z nią nie zgodzić. Ja po prostu cholernie ułatwiałam sobie życie do tego stopnia, że od ponad półtora roku, czyli od od momentu, od kiedy przestałam się spotykać z moim... z Derekiem, unikałam facetów jak ognia. Właściwie to też nie było to. Ja po prostu unikałam facetów, którzy mi się podobali.
O Boże.
Posucha musiała sprawić, że całkowicie oszalałam, żeby mi się Kaulitz spodobał. Teraz to już w ogóle nie było opcji, żeby go jeszcze kiedykolwiek spotkać. Nie było opcji!
- I zobacz! – rzuciłam opryskliwie, wskazując palcem na zaczerwienione kolano. – Przy ucieczce jeszcze zaryłam o stolik!
Marina wyszczerzyła zęby tak, że zapewne musiały zaboleć ją policzki.
- Może to magia kazała ci tam zostać i teraz płacisz za swoją głupotę.
Tak, jasne, magia kazała mi zostać i czekać, aż mój brat zrobi idiotkę ze swojej siostry na oczach znanego faceta. Tak, jasne.
- Bredzisz.

Z Mariną znamy się od początków liceum. Nasi rodzice mieszkali w San Francisco, i jedni i drudzy przeprowadzili się z Polski, każdy w różnym czasie, ale w liceum wylądowałyśmy w idealnej synchronizacji, a jako, że natrafiłyśmy na siebie jako na pierwsze Polki w szkole, od razu nawiązała się między nami specyficzna, w jakiś sposób nacjonalistyczna więź. Prawdopodobnie z tego samego tytułu mamy do obecnego czasu wyjątkowo silne poczucie lojalności. Stoimy za sobą murem i właściwie rezygnujemy ze wszystkiego, by trzymać się razem. Do pewnego momentu to działało idealnie, może nawet odrobinę niezdrowo, ale cóż... Z tego powodu wylądowałyśmy w Los Angeles. Prowadzimy Damar’s Place od roku, co poniekąd było moją winą, bo usilnie próbowałam znaleźć zajęcie, by nie myśleć, a mając trochę gotówki, uznałam, że można było zainwestować we wspólne marzenie. W sumie gdyby się nad tym zastanowić, pewnie by wyszło, że tak naprawdę wcale nie chciałam tej restauracyjki... a może to był zwykły zbieg okoliczności? Nie miałam pojęcia. Ale skończyło się na tym, że zapracowywałyśmy się na śmierć, by coś osiągnąć, a tak naprawdę wpadłyśmy w wir toczącej się machiny, z której nie było sposobu na ucieczkę. Właściwie to pewnie widziałam to w takich barwach, bo miałam po prostu epickiego doła po tym cholernym wypadzie do cholernego Veggie Grill. Nawet nie miałam pojęcia, dlaczego to aż tak mnie uderzyło, ale...
- Aida, wszystko z tobą w porządku? – usłyszałam i potrząsnęłam głową, zdając sobie sprawę, że stałam przy Cadillacu i znów tępo patrzyłam się w przestrzeń. Byłam śpiąca, ale wątpiłam, bym przespała tę noc. Zerknęłam na Marinę, która opierała się o Cruze’a, przyglądając mi się przenikliwie i doznałam paskudnego poczucia, że ją oszukiwałam. To musiało być przejściowe. Po prostu musiałam odpocząć, choć nie było nawet takiego wyjścia z tej sytuacji i...
- Tak, spoko. – wymruczałam w odpowiedzi i z westchnięciem wsiadłam do samochodu, mając przed sobą piętnastominutową drogę do domu. Odpaliłam silnik i w głośnikach rozległa się muzyka, a ja nawet nie wiedziałam, co to było. Byłam tak cholernie zmęczona, że doprowadzało mnie to do szału i miałam ochotę zacząć wrzeszczeć. Co ja miałam zrobić, żeby było dobrze? Od roku było tak samo, a ostatnio z dnia na dzień coraz gorzej. A najgorsze było to, że Marina wyglądała tak, jakby ją wciąż to cieszyło, jakby ta ciężka praca zaczęła się tydzień temu. Ruszyłam przed siebie, nawet nie czekając na przyjaciółkę. Nie miałam ochoty rozmawiać. Nie miałam już na nic ochoty. Jutro miało być dokładnie tak samo. Pojutrze też. A w sobotę miałyśmy znów iść na imprezę. W niedzielę odsypiać, a potem znów spać tylko kilka godzin w ciągu tygodnia. A gdyby tak nie iść w tym tygodniu do klubu? Nie, gdybym została w domu, zaczęłabym się katować myślami. Boże...
Bębniłam palcami o kierownicę i znów powróciłam do wydarzenia w Veggie Grill. Och, zawsze muszą mi się podobać typki, którzy za nic do mnie nie pasują? Już pomijałam ten „drobny” mankament w postaci jego sławy. Całe szczęście, że jednak stamtąd wyszłam. Znajomość z kimś, kto miał znajomości i pieniądze, nie było niczym wspaniałym i dobrym. Może byłam przewrażliwiona? Na pewno byłam, ale nie miałam zamiaru tego zmieniać. I czemu wciąż o tym wszystkim myślałam? Podgłośniłam radio i westchnęłam rozdzierająco, próbując się zagłuszyć. Już chyba jednak wolałam, żeby moje życie toczyło się wokół pracy nawet wtedy, kiedy byłam w domu. Zacisnęłam zęby, gdy poczułam pieczenie zwiastujące łzy. Byłam tak cholernie zmęczona...

Obie mieszkałyśmy w jednym apartamentowcu, ale każda w oddzielnym mieszkaniu, przez co wydawałyśmy niecały tysiąc więcej miesięcznie. Była to moja wina, bo kiedy Marina spotykała się ze swoim facetem, ja nie mogłam znieść świadomości, że byłam sama, kiedy ona... cóż... Pozbyłyśmy się wspólnego apartamentu i ulokowałyśmy się w dwóch mniejszych, płacąc przy tym więcej, ale dzięki temu ciesząc się prywatnością. Właściwie mieszkałyśmy zaraz obok siebie i obie miałyśmy klucze i do jednego i do drugiego mieszkania, więc z tą prywatnością było trochę różnie. Tak czy siak to był jeden z powodów, dla którego nie mogłyśmy sobie pozwolić na dodatkowego pracownika, mając zbyt wiele wydatków, by móc cokolwiek przeznaczyć na czyjąś pensję. Drugim powodem było to, że po prostu nie umiałyśmy żyć w skromnych warunkach.
Apartament miał odrobinę ponad siedemdziesiąt metrów kwadratowych i był utrzymany w jasnych kolorach począwszy od kremowych ścian po jasne panele na podłodze. Miałam sypialnię, w której od ponad roku stało tylko łóżko king-size z dwoma szafkami nocnymi, bo na szczęście nie potrzebowałam żadnych komód, mając zaraz obok drzwi do garderoby. Salon, który zajmował połowę przestrzeni apartamentu, z kremową kanapą i fotelem i szklanym stolikiem, bym mogła oglądać telewizję, czego nie robiłam od pewnie tak samo roku. Ale och! W salonie miałam też ciemny regał, na którym trzymałam wszystkie papiery w segregatorach związane z naszą ukochaną księgową, której wiecznie zapominałam czegoś donieść. I sztuczny kominek. Łazienka z drzwiami naprzeciw wejścia do sypialni, w której trzymałam wszystkie kosmetyki, których miałam więcej, niż ustawa przewidywała, z jasnymi szafkami, żeby sprawiała wrażenie bardziej przestronnej. Z wanną, w której nie mogłam wytrzymać dłużej niż dwadzieścia minut, wciąż mając wrażenie, że się na coś spóźnię. I oczywiście kuchnia, w której spędzałam najwięcej czasu. Lodówka ze stali nierdzewnej, z której wciąż musiałam wyrzucać coś, co nie miałam kiedy zjeść, po drugiej stronie zlew, zmywarka obok, szafki z ciemnego drewna z blatem, który wyglądem przypominał jasny marmur. Kuchenka naprzeciw wejścia, a nad nią mikrofalówka. Zioła w doniczkach stojące na lodówce, gdzie padało najwięcej światła. Słoiczki z przyprawami na blatach, by nie szukać w szafkach czegoś, czego i tak nigdy nie mogłam znaleźć.
Za każdym razem, gdy wchodziłam do mieszkania, czułam się dziwnie pusta i cholernie samotna. Zrzucałam szpilki, kopiąc je pod stolik, który stał zaraz z prawej strony przed rozsuwanymi lustrzanymi szafami na płaszcze, kurtki i te rzeczy, których tak rzadko używałam, rzucałam torebkę na blat stolika, zaraz obok nie listy, które prawie zawsze były rachunkami i dokładnie wtedy zwalał się na mnie cały ciężar zmęczenia dniem. Wlokłam się do kuchni, by wyciągnąć z lodówki coś do picia, znaleźć coś, co znów się zepsuło, wyrzucić to do śmietnika, nalać sobie coś do szklanki i na boso powędrować na balkon, by gapić się tępo na świat.
Dziś było dokładnie tak samo i byłam pewna, że za pół roku i kolejne dziesięć też będzie dokładnie tak samo. Nie miałam pojęcia, jak przeżywała to Marina, ale ja chyba właśnie zaczynałam mieć tego dość. Zresztą to nie różniło się od dni, kiedy płakałam, budząc się o nieludzkiej godzinie ze zmęczenia. Coś za coś, czyż nie?
Oparłam się o balustradę balkonu i spojrzałam na wejście do salonu. Może to lepiej, że jednak nie spotkałam żadnego faceta, który by mi się spodobał i to z wzajemnością, bo przecież ja nie miałam czasu dla siebie, a co dopiero dla kogokolwiek innego. Pomyślałam o Veggie Grill i prychnęłam, potrząsając głową.
Jasne...

~~~~

Przepraszam za ciągły syf na blogu.

Ewelina - To też będzie moja ulubiona historia! I doszłam do wniosku, że to będzie coś jednocześnie do bólu zwykłego, co w moim przypadku jest raczej abstrakcją i czymś, co jednocześnie - mam nadzieję - skłoni choć do minimalnej refleksji. I tak, dałam jej więcej siebie niż jakiejkolwiek innej bohaterce, stąd być może inne odczucie. Przynajmniej ja sama tak to widzę. I tak, zabawa w kotka i myszkę jest całkiem niezłym określeniem :)
Oliwia - Nelly i Kelly! O Boże, nie mów mi o tym! xD Marina jest dobra. I na swój sposób Kubuś też, tylko ich postaci muszą się bardziej rozwinąć, żebyś to zauważyła, więc takie odbieranie ich też jest okej ^_^ Jeśli dobrze zrozumiałam, "nie dotykaj mnie" brzmi trochę, jakby Aida miała być odrobinę agresywna xD A jeśli nie - wszystko idzie dobrym tropem. A Kaulitz... będzie Kaulitzem. W innej wersji, choć wciąż w tej samej xD

7 komentarzy:

  1. Czuję, że my czytelnicy będziemy świadkami zabawnej gry... Gry w kotka i myszkę, rozgrywającej się miedzy Aidą- udającej niezależną, stroniącą od mężczyzn młodą kobietą- w roli myszki, a Kaulitzem- niecierpliwym, nieustępliwym i lekko spaczonym, przystojnym mężczyzną- w roli kotka. Kocham twoje opisy wnętrz. Zarówno wystrojem lokalu, jak i mieszkania podbiłaś moje serce. W twoich historiach zawsze pojawiają się wspaniałe samochody, czego- co mnie niezmiernie cieszy- nie zmieniłaś w tym opowiadaniu. Mam wrażenie- być może mylne- że tej bohaterce dałaś więcej-niż zazwyczaj - z siebie. Dałaś jej pasję i tchnęłaś w nią tak dużą cząstkę czegoś, czego nie umiem nazwać, że mam wrażenie że czytam o kimś, kto istnieje, a nie o wymyślonej bohaterce. Ta opowieść, będzie chyba moją ulubioną. Także życzę cie w ten okropny deszczowy dzień - dużo słoń, weny, weny i jeszcze raz weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hum....
    Czuję się tak chujowo, że mam wrażenie, że komentarz będzie bez ładu i składu. Trudno.
    Więc ja się przyznam,że uwielbiam tego Kubusia. Tacy ludzie....jak dla mnie lekko jebnięci są zajebiści xd
    Żal mi tej Aidy. Biedaczka jeszcze na ze zmęczenia padnie. A co do tej Mariny to...nie lubię jej. A czemu to nie wiem.
    Na moje Aida będzie taka "nie dotykaj mnie" do facetów. Więc się zastanawiam jak ją by Kaulitz podszedł w takim razie. Ale gdyby była taka jak Kubuś to się o Kaulitza trzeba by bylo się bać xd
    Nooo i więcej nie wiem co napisać.
    Nie pozostaje mi nic innego jak iść i czekać na drugą część. Chyba, że pójdę czytać Kelly i Nelly...taaa.

    Weny! :")

    OdpowiedzUsuń
  3. hmmm ciekawie :D a może i wręcz bosko ;DD idz dalej a bede twoja fanka jeszcze większą ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Mówiłam, że dostanę szału z tym komputerem? Nie? Dostanę szału.
    W każdym razie...nie wiem co mam Ci napisać. Początki bywają najgorsze, w sensie, że nie wiadomo co jest pięc. I przez to nie wiem, co i jak i trudno mi ogarnąć, co mi się podoba, a co nie. Skomplikowane, wiem :D
    Doczytałam coś o byłym facecie, poznamy go? No i dwa mieszkania to nie głupi pomysł, bo chyba bym się zachlastała widząć tę samą osobę w pracy, a potem snującą się po domu. Serio.
    No i czekam na Kaulitza. Ciekawa jestem jego niedojebania w Damar's. xD
    Do następnego czwartku? :D :**

    OdpowiedzUsuń
  5. Okej, mówiłam, powinnam robić sobie większe przerwy od czytania, by na bieżąco i grzecznie komentować wszystko tak, jak należy.
    Właściwie nie wiem co mogę napisać, a czego nie, bo obydwie doskonale wiemy o co w tym wszystkim chodzi. I jezu, nie wierzę, że to mówię, ale boli mnie czytanie o Damar's Place. Zgadnijmy dlaczego.
    Nie bardzo wiem co jeszcze powinnam Ci napisać, oprócz tego, że wiem jak powinno wyglądać mieszkanie Mariny. Widzę to. Jeśli potrzebowałabyś inspiracji co do tego, służę pomocą - jak zawsze. Lalala... :-)
    I chyba w jakiś sposób czuję to dziwne połączenie z główną bohaterką. Ale to również nie szczególnie powinno mnie dziwić.
    A teraz uciekam czytać drugi rozdział.
    Buziaczki. ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślałam, że dasz Kaulitza od razu, a tutaj trzeba czekać. Może Bill odmieni życie Aidy... hmm? W sumie to nie byłoby takie złe. Ale to oczywiście Twoja wyobraźnia, ja nic nie sugeruję, chociaż domyślam się, że Kaulitz odegra jakąś niezłą rolę w życiu dziewczyny.
    Podoba mi się pomysł na to opowiadanie. Takie to lekkie i dobrze się czyta. A jeśli już o czytaniu mowa to idę do kolejnego rozdziału. :)

    PS: Wkurwia mnie ta weryfikacja obrazkowa.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bosko opisałaś te wszystkie pomieszczenia! Normalnie widzę je oczami wyobraźni, sama bym chciała tak opisywać, ale czasem już tak mi się nie chce, że masakra. Lubię bohaterki, które nie są jakoś zbytnio piękne i chude jak wieszaki, bo to właśnie one uświadamiają nam co jest najważniejsze w człowieku- wnętrze a nie wygląd. Idem do następnego odcinka :)

    OdpowiedzUsuń