Damar’s Place
jest prawie w centrum West Hollywood, czego oczekiwałyśmy wspólnie z Mariną z
całkiem logicznego powodu – więcej klientów. Początki może nie należały do
najłatwiejszych, choć miałyśmy lepszy start, niż jakikolwiek początkujący, ale
dzisiaj mogłyśmy się szczycić czymś na miarę średniego poziomu. Nie byłyśmy
rozchwytywaną kawiarenką, ale nie należałyśmy do tej gorszej kategorii, która
ledwo wiąże koniec z końcem.
Pomysł na ten
biznes wpadł nam do głowy pod koniec liceum, kiedy każdy zastanawiał się, jaką
drogę sobie obrać i co najchętniej chciałby robić w życiu. My obie chciałyśmy
pracować w takim zawodzie, który nie wymagałby od nas szczerej nienawiści do
pracy, więc uznałyśmy, że powinnyśmy robić to, co robić umiemy i lubimy.
Smykałkę do gotowania miałyśmy – jak przypuszczam – od lat jeszcze dziecięcych,
co zaowocowało częstymi rozbojami w kuchni, gdzie ja osobiście nie raz i nie dwa byłam
ganiana za bajzel, jaki narobiłam. Na szczęście czasy się zmieniły i nabrałam
pewnej fenomenalnie profesjonalnej cechy – pedantyzm. Nie potrafię sobie nawet
wyobrazić, co by było, gdyby którakolwiek nie sprzątała po sobie w trybie
ekspresowym i może to nawet i lepiej, bo ciężko bym to zniosła.
Jednym z
problemów Damar’s Place była tematyka lokalu. Pomysły na to, co można by
zawrzeć w menu piętrzyły się bez końca i wiele dni poświęciłyśmy na to, by w
końcu ułożyć to tak, by miało to jakiekolwiek ręce i nogi. W taki oto sposób
mamy trochę wszystkiego po trochu, a ów miszmasz porównałabym do Panera Bread.
Serwujemy śniadanie, lunche i kolacje, a także różne desery, całkowicie własne
przepisy.
Co prawda
aktualnie zaczyna mi się wydawać, że brak nam choćby jednego pracownika i
pływam w kawie, by ze wszystkim nadążyć, ale nie jest źle. Wybryki, które
zdarzają się po drodze, takie jak Kuba dzisiaj, są dopuszczalne, choć tak
całkowicie serio, powinnam siedzieć w Damar’s dwadzieścia cztery godziny na
dobę, by nie mieć wyrzutów sumienia, że coś zrobiłam nie tak.
Styl lokalu po
obopólnej zgodzie został osadzony w latach sześćdziesiątych w barwie czekoladowej i kakaowej. Ściany pomalowane na kremowy kolor z ogromnymi, przestrzennymi oknami,
kwadratowe stoliki z jasnym blatem, krzesła w kolorze czekoladowo-kakaowych kafli na podłodze i wiatraków przy lampach
na suficie, lada z kasztanowym blatem, na której stały dwie szklane patery z przykrywką, w
której leżały niewinne babeczki polane lukrem w pastelowych kolorach. Obok witryna z ciastami. Zaraz za
ladą na ścianie wisiała duża czarna tablica, na której były zapisane dania dnia
i co można było zamówić, choć dla każdego klienta były rozdawane menu z tą
genialną czcionką z zawijasami. Restauracja była usytuowana przy skrzyżowaniu Fairfax Avenue i Santa Monica Boulevard wraz z kilkoma innymi lokalami. Główne wejście znajdowało się od strony ulicy, wejście dla nas od strony parkingu. Z głośników wydobywała się muzyka z tych samych
lat, a my biegałyśmy ubrane w rozkloszowane sukienki w różnych kolorach najczęściej w białe groszki, zawiązywane na szyi, bądź z krótkim rękawkiem i kołnierzykiem,
umalowane i uczesane w wysokie koki, czasami z chustką jako opaską.
Nazwa, z którą
też wiązało się mnóstwo problemów w kwestii jej wymyślenia, w końcowym efekcie
była połączeniem dwóch ostatnich liter mojego imienia i trzech pierwszych od
imienia Mariny. Dzięki Bogu, że była chwytliwa, bo chyba bym oszalała, gdyby
się okazało, że jedyne, co miało sens, byłoby kompletnym niewypałem.
Po powrocie z
Veggie Grill wpadłam na zaplecze, jakbym była ścigana przez seryjnego mordercę,
mając ochotę rozpieprzyć w drobny mak wszystko, co tylko nawinęłoby mi się pod
ręce. Nagle, nie wiedzieć czemu, poczułam tak wszechogarniające zmęczenie, że w
jednej chwili odechciało mi się wszystkiego, co miałam w zasięgu wzroku.
Widziałam kończącą się kawę, w chłodziarce było mało tłustej śmietany, nie było
już truskawek, a zakupy robiłyśmy po szóstej z rana, by mieć jeszcze czas na
przywiezienie i przygotowanie się na otwarcie lokalu. Sterta naczyń, których
nikt nie włożył do zmywarki. Raz na kilka miesięcy zdarzało mi się, że
zaczynało mi brakować entuzjazmu, ale dzisiejszy dzień był parszywy od góry do
dołu, daję słowo. Ruszyłam do pomieszczenia, gdzie miałyśmy swoje szafki,
poganiana przez brzdęk sztućców z głównej sali i musiałam chociaż przyznać
punkt dla Kuby za to, że przyszedł, gdy już skończył nam się dzisiejszy zapas
posiłków na lunch. Gdybyśmy miały dodatkowych pracowników, mogłybyśmy serwować
wszystko cały dzień... Ale wtedy już nie prosperowałybyśmy na średnim poziomie,
a na tym niskim. Miałam ochotę się rozpłakać.
Zrzuciłam z
siebie szpilki, spodnie i koszulkę, zakładając swój uniform, jeśli można było
to tak nazwać i przewiązując się w pasie białym fartuszkiem. Zanotowałam sobie
w pamięci, że w końcu musimy zrobić coś z tym, że nie mamy ubrań z firmowym
logo i poprawiłam mały identyfikator nad lewą piersią ze swoim imieniem. Z
nerwów zaczął mnie boleć żołądek i głowa, a moje samopoczucie spadło tak nisko,
że uszami wyobraźni usłyszałam, jak uderza z łoskotem o dno. Weź się w garść,
Aida, nie masz pięciu lat. Miałaś oddzielać życie prywatne od zawodowego, nie
pamiętasz? Westchnęłam przeciągle, kolejny raz zastanawiając się, dlaczego
wybrałyśmy same rytmiczne piosenki o miłości, a w głośnikach znów słyszałam "Love is all around" i przewróciłam oczami, wracając się do kuchni, by
stanąć przed stołem ze stali nierdzewnej i oprzeć o niego dłonie. Wciąż byłam
głodna, zażenowana głupotą mojego brata i miałam ochotę zacząć wrzeszczeć.
Następnym razem spotkam się z nim w miejscu, gdzie nikogo nie ma, przysięgam.
Miałam tylko nadzieję, że nic mu nie nagadał, choć podczas kilkuminutowej jazdy
powrotnej do Damar’s paliło mnie lewe ucho. Byłam pewna, że musiał mu coś
powiedzieć i wcale mnie to nie pocieszało. Mój brat był znany z tego, że gadał
rzeczy, które według niego były dobre, ale w rzeczywistości wyglądało to
zupełnie inaczej. I właściwie dlaczego się tak przejmowałam? W końcu Los
Angeles jest olbrzymie i prawdopodobieństwo, że spotkam pana Kaulitza jeszcze
raz w ciągu najbliższych kilku lat, jest praktycznie zerowe tym bardziej, że
nie miałam zamiaru wracać do Veggie Grill, ani odwiedzać jakąkolwiek inną
wegetariańską restaurację.
Przygryzłam
wargę i powędrowałam do chłodziarki, by wyciągnąć masło, jajka i śmietanę.
Miałam głupi nawyk gotowania, kiedy byłam pod wpływem jakichś silnych emocji i
nie mogłam na to nic poradzić. Może to był mój sposób radzenia sobie z tym
wszystkim, kiedy po zastosowaniu ucieczki wciąż nie mogłam się uspokoić? W
takim razie Damar’s powinien być szczęśliwy, że ciągle przed czymś uciekam.
Lepiej dla jego menu.
- Aida, chodź
tutaj! – wycedziła Marina, która nagle znalazła się w kuchni, a ja wzdrygnęłam
się na jej niespodziewaną obecność. Zacisnęłam zęby, czując napływające łzy ze zmęczenia. Nie, nie było
nawet mowy o tym, by wpaść w histerię w ciągu dnia. Chciałaś to robić, masz to,
więc trzymaj to w garści. Odetchnęłam, mrugając oczami i odłożyłam z powrotem
produkty do chłodziarki. Rób, co do ciebie należy, Aida. Uchwyciłam uważne
spojrzenie Mariny i przełknęłam ślinę. Czy ona kiedykolwiek była zmęczona tym,
co robiłyśmy? Nigdy nie wyglądała, jakby miała z tym tak ogromne problemy jak
ja. A z drugiej strony dlaczego chciałam szukać czasu na swoje życie, kiedy nie
miałam je dla kogo zagospodarować? Nie miałam nikogo, nie miałam przyjaciół
prócz Mariny i moje kontakty z rodziną były gorzej niż fatalne. Damar’s Place
był moim życiem, więc nie powinnam narzekać. Przynajmniej kręciło się wokół
jednej rzeczy, która zdawała się być czymś dobrym.
Ale co jeśli
będę zmęczona tak, że posiadanie restauracyjki już nie będzie mi dawało
szczęścia?
Przykleiłam na
usta uśmiech, kiedy weszłam do głównej sali, gdzie zobaczyłam kilka osób
siedzących przy stolikach i trzy stojące w kolejce. Dopiero po obsłużeniu ich,
Marina zwróciła na mnie uwagę, której chyba nawet nie chciałam. Nawet nie
wiedziałam, dlaczego poczułam się tak fatalnie, skoro właściwie nic takiego się
nie stało. Bo nie stało, prawda? Pewnie miał takich wariatek na pęczki, choć ja
nie byłam wariatką i to wszystko było winą mojego brata.
- Kubuś znowu
coś odwalił? – spytała w końcu Marna, poprawiając czerwoną chustkę na głowie, a
ja westchnęłam setny raz, mając surrealistyczną nadzieję, że jeśli jak zwykle
się wygadam, to mi przejdzie.
- Już pomijam
jego pomyłkę z Veggie Grill, bo to oczywiste, tylko że tam był... – urwałam,
dochodząc do wniosku, że nie warto było wspominać o tym, kim był Bill Kaulitz.
I że to był on. – koleś... Kubuś uznał, że mi się spodobał i chyba... nie wiem,
po coś do niego poszedł, więc spieprzyłam. – wzruszyłam ramionami, gapiąc się
na kolorowe babeczki na paterze, jakby były winne całego zła świata. Na pewno
za to mogły się przyczynić moim dodatkowych kilogramom, których nie miałam
czasu zrzucić. Zerknęłam na swoją figurę skrzętnie ukrytą pod brązową sukienką w białe groszki i skrzywiłam się.
- Jaki koleś?
- Taki tam...
Wysoki, szczupły, ale umięśniony, blond włosy, brązowe oczy, zarost, kolczyki,
tatuaże, ciemne jeansy, szara koszulka, czapka z daszkiem, okulary
przeciwsłoneczne...
Usłyszałam
ciche i szybkie parsknięcie śmiechem, więc podniosłam na nią ponury wzrok,
doszukując się jakiegokolwiek wytłumaczenia na tę reakcję. Marina obwiodła
palcem dolną wargę pomalowaną krwistoczerwoną szminką, a jej mocno wytuszowane
rzęsy zatrzepotały tak jak zawsze, gdy moja przyjaciółka próbowała powstrzymać
się od głupkowatego rechotu.
- Nie jestem
policjantką i nie proszę cię o dokładny opis podejrzanego, Adia. Pytałam tylko,
tak wiesz, ogólnie. – powiedziała, szczerząc się, a ja znów spojrzałam na
babeczki, zastanawiając się, czy obecni klienci jeszcze by tu wrócili, gdyby na
ich oczach jedna współwłaścicielka zaatakowała drugą jedzeniem. Boże, nie.
Przebywanie z moim bratem sprawiało, że myślałam idiotycznymi kategoriami. – No
więc facet ci się naprawdę spodobał, tak? – usłyszałam i prychnęłam tak, że
oplułam. Wbiłam morderczy wzrok w Marinę, zakrywając usta, a ta tylko wzruszyła
ramionami. – Wiesz, że w taki sposób się nie dogadamy. Więc Kubuś podszedł do
faceta, a ty spieprzyłaś? – gdy pokiwałam głową, przewróciła oczami. – No
tak...
Cóż, nie
sposób było się z nią nie zgodzić. Ja po prostu cholernie ułatwiałam sobie
życie do tego stopnia, że od ponad półtora roku, czyli od od momentu, od kiedy
przestałam się spotykać z moim... z Derekiem, unikałam facetów jak ognia.
Właściwie to też nie było to. Ja po prostu unikałam facetów, którzy mi się
podobali.
O Boże.
Posucha
musiała sprawić, że całkowicie oszalałam, żeby mi się Kaulitz spodobał. Teraz
to już w ogóle nie było opcji, żeby go jeszcze kiedykolwiek spotkać. Nie było
opcji!
- I zobacz! –
rzuciłam opryskliwie, wskazując palcem na zaczerwienione kolano. – Przy
ucieczce jeszcze zaryłam o stolik!
Marina
wyszczerzyła zęby tak, że zapewne musiały zaboleć ją policzki.
- Może to
magia kazała ci tam zostać i teraz płacisz za swoją głupotę.
Tak, jasne,
magia kazała mi zostać i czekać, aż mój brat zrobi idiotkę ze swojej siostry na
oczach znanego faceta. Tak, jasne.
- Bredzisz.
Z Mariną znamy
się od początków liceum. Nasi rodzice mieszkali w San Francisco, i jedni i
drudzy przeprowadzili się z Polski, każdy w różnym czasie, ale w liceum
wylądowałyśmy w idealnej synchronizacji, a jako, że natrafiłyśmy na siebie jako
na pierwsze Polki w szkole, od razu nawiązała się między nami specyficzna, w
jakiś sposób nacjonalistyczna więź. Prawdopodobnie z tego samego tytułu mamy do
obecnego czasu wyjątkowo silne poczucie lojalności. Stoimy za sobą murem i
właściwie rezygnujemy ze wszystkiego, by trzymać się razem. Do pewnego momentu
to działało idealnie, może nawet odrobinę niezdrowo, ale cóż... Z tego powodu
wylądowałyśmy w Los Angeles. Prowadzimy Damar’s Place od roku, co poniekąd było
moją winą, bo usilnie próbowałam znaleźć zajęcie, by nie myśleć, a mając trochę
gotówki, uznałam, że można było zainwestować we wspólne marzenie. W sumie gdyby się nad tym zastanowić, pewnie
by wyszło, że tak naprawdę wcale nie chciałam tej restauracyjki... a może to
był zwykły zbieg okoliczności? Nie miałam pojęcia. Ale skończyło się na tym, że
zapracowywałyśmy się na śmierć, by coś osiągnąć, a tak naprawdę wpadłyśmy w wir
toczącej się machiny, z której nie było sposobu na ucieczkę. Właściwie to
pewnie widziałam to w takich barwach, bo miałam po prostu epickiego doła po tym
cholernym wypadzie do cholernego Veggie Grill. Nawet nie miałam pojęcia,
dlaczego to aż tak mnie uderzyło, ale...
- Aida,
wszystko z tobą w porządku? – usłyszałam i potrząsnęłam głową, zdając sobie
sprawę, że stałam przy Cadillacu i znów tępo patrzyłam się w przestrzeń. Byłam
śpiąca, ale wątpiłam, bym przespała tę noc. Zerknęłam na Marinę, która opierała
się o Cruze’a, przyglądając mi się przenikliwie i doznałam paskudnego
poczucia, że ją oszukiwałam. To musiało być przejściowe. Po prostu musiałam
odpocząć, choć nie było nawet takiego wyjścia z tej sytuacji i...
- Tak, spoko.
– wymruczałam w odpowiedzi i z westchnięciem wsiadłam do samochodu, mając przed
sobą piętnastominutową drogę do domu. Odpaliłam silnik i w głośnikach rozległa
się muzyka, a ja nawet nie wiedziałam, co to było. Byłam tak cholernie
zmęczona, że doprowadzało mnie to do szału i miałam ochotę zacząć wrzeszczeć.
Co ja miałam zrobić, żeby było dobrze? Od roku było tak samo, a ostatnio z dnia
na dzień coraz gorzej. A najgorsze było to, że Marina wyglądała tak, jakby ją
wciąż to cieszyło, jakby ta ciężka praca zaczęła się tydzień temu. Ruszyłam
przed siebie, nawet nie czekając na przyjaciółkę. Nie miałam ochoty rozmawiać.
Nie miałam już na nic ochoty. Jutro miało być dokładnie tak samo. Pojutrze też.
A w sobotę miałyśmy znów iść na imprezę. W niedzielę odsypiać, a potem znów
spać tylko kilka godzin w ciągu tygodnia. A gdyby tak nie iść w tym tygodniu do
klubu? Nie, gdybym została w domu, zaczęłabym się katować myślami. Boże...
Bębniłam
palcami o kierownicę i znów powróciłam do wydarzenia w Veggie Grill. Och,
zawsze muszą mi się podobać typki, którzy za nic do mnie nie pasują? Już
pomijałam ten „drobny” mankament w postaci jego sławy. Całe szczęście, że
jednak stamtąd wyszłam. Znajomość z kimś, kto miał znajomości i pieniądze, nie
było niczym wspaniałym i dobrym. Może byłam przewrażliwiona? Na pewno byłam,
ale nie miałam zamiaru tego zmieniać. I czemu wciąż o tym wszystkim myślałam?
Podgłośniłam radio i westchnęłam rozdzierająco, próbując się zagłuszyć. Już
chyba jednak wolałam, żeby moje życie toczyło się wokół pracy nawet wtedy,
kiedy byłam w domu. Zacisnęłam zęby, gdy poczułam pieczenie zwiastujące łzy.
Byłam tak cholernie zmęczona...
Obie
mieszkałyśmy w jednym apartamentowcu, ale każda w oddzielnym mieszkaniu, przez
co wydawałyśmy niecały tysiąc więcej miesięcznie. Była to moja wina, bo kiedy
Marina spotykała się ze swoim facetem, ja nie mogłam znieść świadomości, że
byłam sama, kiedy ona... cóż... Pozbyłyśmy się wspólnego apartamentu i
ulokowałyśmy się w dwóch mniejszych, płacąc przy tym więcej, ale dzięki temu
ciesząc się prywatnością. Właściwie mieszkałyśmy zaraz obok siebie i obie
miałyśmy klucze i do jednego i do drugiego mieszkania, więc z tą prywatnością
było trochę różnie. Tak czy siak to był jeden z powodów, dla którego nie mogłyśmy
sobie pozwolić na dodatkowego pracownika, mając zbyt wiele wydatków, by móc
cokolwiek przeznaczyć na czyjąś pensję. Drugim powodem było to, że po prostu nie
umiałyśmy żyć w skromnych warunkach.
Apartament
miał odrobinę ponad siedemdziesiąt metrów kwadratowych i był utrzymany w
jasnych kolorach począwszy od kremowych ścian po jasne panele na podłodze.
Miałam sypialnię, w której od ponad roku stało tylko łóżko king-size z dwoma
szafkami nocnymi, bo na szczęście nie potrzebowałam żadnych komód, mając zaraz
obok drzwi do garderoby. Salon, który zajmował połowę przestrzeni apartamentu, z
kremową kanapą i fotelem i szklanym stolikiem, bym mogła oglądać telewizję,
czego nie robiłam od pewnie tak samo roku. Ale och! W salonie miałam też ciemny
regał, na którym trzymałam wszystkie papiery w segregatorach związane z naszą
ukochaną księgową, której wiecznie zapominałam czegoś donieść. I sztuczny
kominek. Łazienka z drzwiami naprzeciw wejścia do sypialni, w której trzymałam
wszystkie kosmetyki, których miałam więcej, niż ustawa przewidywała, z jasnymi
szafkami, żeby sprawiała wrażenie bardziej przestronnej. Z wanną, w której nie
mogłam wytrzymać dłużej niż dwadzieścia minut, wciąż mając wrażenie, że się na
coś spóźnię. I oczywiście kuchnia, w której spędzałam najwięcej czasu. Lodówka
ze stali nierdzewnej, z której wciąż musiałam wyrzucać coś, co nie miałam kiedy
zjeść, po drugiej stronie zlew, zmywarka obok, szafki z ciemnego drewna z
blatem, który wyglądem przypominał jasny marmur. Kuchenka naprzeciw wejścia, a
nad nią mikrofalówka. Zioła w doniczkach stojące na lodówce, gdzie padało
najwięcej światła. Słoiczki z przyprawami na blatach, by nie szukać w szafkach
czegoś, czego i tak nigdy nie mogłam znaleźć.
Za każdym
razem, gdy wchodziłam do mieszkania, czułam się dziwnie pusta i cholernie
samotna. Zrzucałam szpilki, kopiąc je pod stolik, który stał zaraz z prawej
strony przed rozsuwanymi lustrzanymi szafami na płaszcze, kurtki i te rzeczy,
których tak rzadko używałam, rzucałam torebkę na blat stolika, zaraz obok nie
listy, które prawie zawsze były rachunkami i dokładnie wtedy zwalał się na mnie
cały ciężar zmęczenia dniem. Wlokłam się do kuchni, by wyciągnąć z lodówki coś
do picia, znaleźć coś, co znów się zepsuło, wyrzucić to do śmietnika, nalać
sobie coś do szklanki i na boso powędrować na balkon, by gapić się tępo na
świat.
Dziś było
dokładnie tak samo i byłam pewna, że za pół roku i kolejne dziesięć też będzie
dokładnie tak samo. Nie miałam pojęcia, jak przeżywała to Marina, ale ja chyba
właśnie zaczynałam mieć tego dość. Zresztą to nie różniło się od dni, kiedy
płakałam, budząc się o nieludzkiej godzinie ze zmęczenia. Coś za coś, czyż nie?
Oparłam się o
balustradę balkonu i spojrzałam na wejście do salonu. Może to lepiej, że jednak
nie spotkałam żadnego faceta, który by mi się spodobał i to z wzajemnością, bo
przecież ja nie miałam czasu dla siebie, a co dopiero dla kogokolwiek innego.
Pomyślałam o Veggie Grill i prychnęłam, potrząsając głową.
Jasne...
~~~~
Przepraszam za ciągły syf na blogu.
Ewelina - To też będzie moja ulubiona historia! I doszłam do wniosku, że to będzie coś jednocześnie do bólu zwykłego, co w moim przypadku jest raczej abstrakcją i czymś, co jednocześnie - mam nadzieję - skłoni choć do minimalnej refleksji. I tak, dałam jej więcej siebie niż jakiejkolwiek innej bohaterce, stąd być może inne odczucie. Przynajmniej ja sama tak to widzę. I tak, zabawa w kotka i myszkę jest całkiem niezłym określeniem :)
Oliwia - Nelly i Kelly! O Boże, nie mów mi o tym! xD Marina jest dobra. I na swój sposób Kubuś też, tylko ich postaci muszą się bardziej rozwinąć, żebyś to zauważyła, więc takie odbieranie ich też jest okej ^_^ Jeśli dobrze zrozumiałam, "nie dotykaj mnie" brzmi trochę, jakby Aida miała być odrobinę agresywna xD A jeśli nie - wszystko idzie dobrym tropem. A Kaulitz... będzie Kaulitzem. W innej wersji, choć wciąż w tej samej xD
~~~~
Przepraszam za ciągły syf na blogu.
Ewelina - To też będzie moja ulubiona historia! I doszłam do wniosku, że to będzie coś jednocześnie do bólu zwykłego, co w moim przypadku jest raczej abstrakcją i czymś, co jednocześnie - mam nadzieję - skłoni choć do minimalnej refleksji. I tak, dałam jej więcej siebie niż jakiejkolwiek innej bohaterce, stąd być może inne odczucie. Przynajmniej ja sama tak to widzę. I tak, zabawa w kotka i myszkę jest całkiem niezłym określeniem :)
Oliwia - Nelly i Kelly! O Boże, nie mów mi o tym! xD Marina jest dobra. I na swój sposób Kubuś też, tylko ich postaci muszą się bardziej rozwinąć, żebyś to zauważyła, więc takie odbieranie ich też jest okej ^_^ Jeśli dobrze zrozumiałam, "nie dotykaj mnie" brzmi trochę, jakby Aida miała być odrobinę agresywna xD A jeśli nie - wszystko idzie dobrym tropem. A Kaulitz... będzie Kaulitzem. W innej wersji, choć wciąż w tej samej xD
Czuję, że my czytelnicy będziemy świadkami zabawnej gry... Gry w kotka i myszkę, rozgrywającej się miedzy Aidą- udającej niezależną, stroniącą od mężczyzn młodą kobietą- w roli myszki, a Kaulitzem- niecierpliwym, nieustępliwym i lekko spaczonym, przystojnym mężczyzną- w roli kotka. Kocham twoje opisy wnętrz. Zarówno wystrojem lokalu, jak i mieszkania podbiłaś moje serce. W twoich historiach zawsze pojawiają się wspaniałe samochody, czego- co mnie niezmiernie cieszy- nie zmieniłaś w tym opowiadaniu. Mam wrażenie- być może mylne- że tej bohaterce dałaś więcej-niż zazwyczaj - z siebie. Dałaś jej pasję i tchnęłaś w nią tak dużą cząstkę czegoś, czego nie umiem nazwać, że mam wrażenie że czytam o kimś, kto istnieje, a nie o wymyślonej bohaterce. Ta opowieść, będzie chyba moją ulubioną. Także życzę cie w ten okropny deszczowy dzień - dużo słoń, weny, weny i jeszcze raz weny.
OdpowiedzUsuńHum....
OdpowiedzUsuńCzuję się tak chujowo, że mam wrażenie, że komentarz będzie bez ładu i składu. Trudno.
Więc ja się przyznam,że uwielbiam tego Kubusia. Tacy ludzie....jak dla mnie lekko jebnięci są zajebiści xd
Żal mi tej Aidy. Biedaczka jeszcze na ze zmęczenia padnie. A co do tej Mariny to...nie lubię jej. A czemu to nie wiem.
Na moje Aida będzie taka "nie dotykaj mnie" do facetów. Więc się zastanawiam jak ją by Kaulitz podszedł w takim razie. Ale gdyby była taka jak Kubuś to się o Kaulitza trzeba by bylo się bać xd
Nooo i więcej nie wiem co napisać.
Nie pozostaje mi nic innego jak iść i czekać na drugą część. Chyba, że pójdę czytać Kelly i Nelly...taaa.
Weny! :")
hmmm ciekawie :D a może i wręcz bosko ;DD idz dalej a bede twoja fanka jeszcze większą ;D
OdpowiedzUsuńMówiłam, że dostanę szału z tym komputerem? Nie? Dostanę szału.
OdpowiedzUsuńW każdym razie...nie wiem co mam Ci napisać. Początki bywają najgorsze, w sensie, że nie wiadomo co jest pięc. I przez to nie wiem, co i jak i trudno mi ogarnąć, co mi się podoba, a co nie. Skomplikowane, wiem :D
Doczytałam coś o byłym facecie, poznamy go? No i dwa mieszkania to nie głupi pomysł, bo chyba bym się zachlastała widząć tę samą osobę w pracy, a potem snującą się po domu. Serio.
No i czekam na Kaulitza. Ciekawa jestem jego niedojebania w Damar's. xD
Do następnego czwartku? :D :**
Okej, mówiłam, powinnam robić sobie większe przerwy od czytania, by na bieżąco i grzecznie komentować wszystko tak, jak należy.
OdpowiedzUsuńWłaściwie nie wiem co mogę napisać, a czego nie, bo obydwie doskonale wiemy o co w tym wszystkim chodzi. I jezu, nie wierzę, że to mówię, ale boli mnie czytanie o Damar's Place. Zgadnijmy dlaczego.
Nie bardzo wiem co jeszcze powinnam Ci napisać, oprócz tego, że wiem jak powinno wyglądać mieszkanie Mariny. Widzę to. Jeśli potrzebowałabyś inspiracji co do tego, służę pomocą - jak zawsze. Lalala... :-)
I chyba w jakiś sposób czuję to dziwne połączenie z główną bohaterką. Ale to również nie szczególnie powinno mnie dziwić.
A teraz uciekam czytać drugi rozdział.
Buziaczki. ♥
Myślałam, że dasz Kaulitza od razu, a tutaj trzeba czekać. Może Bill odmieni życie Aidy... hmm? W sumie to nie byłoby takie złe. Ale to oczywiście Twoja wyobraźnia, ja nic nie sugeruję, chociaż domyślam się, że Kaulitz odegra jakąś niezłą rolę w życiu dziewczyny.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się pomysł na to opowiadanie. Takie to lekkie i dobrze się czyta. A jeśli już o czytaniu mowa to idę do kolejnego rozdziału. :)
PS: Wkurwia mnie ta weryfikacja obrazkowa.
Bosko opisałaś te wszystkie pomieszczenia! Normalnie widzę je oczami wyobraźni, sama bym chciała tak opisywać, ale czasem już tak mi się nie chce, że masakra. Lubię bohaterki, które nie są jakoś zbytnio piękne i chude jak wieszaki, bo to właśnie one uświadamiają nam co jest najważniejsze w człowieku- wnętrze a nie wygląd. Idem do następnego odcinka :)
OdpowiedzUsuń